Hej! :)
Jakiś czas temu w blogosferze wybuchł boom na picie drożdży. Ich zadaniem była poprawa kondycji włosów i przyspieszenie porostu. Niestety ja bardzo się zawiodłam. Właściwie odpuściłam szybko, po dwóch tygodniach. Pomijam wątpliwe walory smakowe, drożdże po prostu mi szkodzą. Przekonałam się o tym na własnej skórze. I nie mówię wcale o wysypie. Przede wszystkim zupełnie rozstroił się mój układ pokarmowy, a jako że choruję na żołądek poddałam się i nie zamierzam powracać. Nawet moja chorobliwa chęć posiadania pięknych włosów ma granice...
Ale zapas drożdży musiałam jakoś wykorzystać... Tak więc zaplanowałam nałożenie maski przed myciem. Początkowo skład był przemyślany, ale kiedy zaczęłam ją kręcić... Uch...
Wyglądało to tak:
-prawie cała kostka drożdży
-dwie łyżki gęstej śmietany
-łyżka miodu
-łyżka oleju rycynowego
-olej kokosowy
-maska do włosów
Konsystencja była w sumie dosyć przyjemna, początkowo myślałam, że jest zbyt rzadka, ale przy nakładaniu okazała się być w porządku. Mniej więcej miseczka starczyła na dokładne pokrycie głowy i części włosów. Na resztę nałożyłam maskę. Trzymałam na głowie dwie godziny. Wrażenie było ciekawe, bo drożdże po prostu rosły:) Czułam jak folia się unosi:) Zapach to nic przyjemnego:(
Ale nie przedłużając, byłam wprost zachwycona. Włosy miękkie, puszyste, nie obciążone, a przy tym wygładzone i odżywione. Rewelacja... Zmywała się szybciutko, bezproblemowo, tylko niestety... Ten zapach... Utrzymywał się w sumie przez półtora dnia. Na początku czułam go przy każdym ruchu, potem złagodniał, teraz zupełnie zniknął.
Podsumowując, mimo zapachu zrobię to jeszcze raz!!! Efekt jest cudowny, wart przemęczenia się. Następnym razem zmodyfikuję nieco skład, dodam silniej pachnącego olejku, spróbuję zabić zapach drożdży:) I wykorzystam zakupioną glicerynę, spróbuję nawilżyć moje suche kłaczki:)
P.S Ostatnio mam problem z łączem internetowym, dodaję posty wtedy, kiedy mogę się połączyć, przepraszam za brak regularności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz