sobota, 31 października 2015

Kolorowanki na odstresowanie - działa czy nie?

Jakiś czas temu wpadłam na facebooku na grupę, której członkowie w wolnym czasie smarują kredkami po modnych ostatnio "Kolorowankach dla dorosłych".

Od tamtej pory księgarnie są dosłownie zalewane kolorowankami w najróżniejszych stylach, motywy roślinne, zwierzęce, najróżniejsze wzory, mandale, abstrakcja. Właściwie każdy znajdzie coś dla siebie, książki są potężne, w każdej jest 50-100 wzorów o zróżnicowanym stopniu trudności, niektóre tak drobne, że niemal wymagają lupy, żeby się do nich zabrać.

Czy ta moda ma sens?
Zaczęłam kolorować w okolicy sierpnia, przed poprawkami. Wciągnęło mnie to do tego stopnia, że zdarzało mi się chodzić spać niemal rano, byle tylko dokończyć obrazek. Z rysowaniem radzę sobie znośnie, ale zajmuje mi to bardzo dużo czasu, kolorowanie wymaga ode mnie skupienia na kolorze, a nie na idealnie postawionej kresce, przez co jest dużo łatwiejsze. Szybko wciągnęły się w to też moje siostry, a parę stworków pomazał nawet mój tata^^

Nie będę Was oszukiwać, kolorowanki nie są nowością w moim życiu, zanim pojawiły się te bardziej skomplikowane, sięgałam też po te  najzwyklejsze, księżniczki, zwierzaczki i inne wzorki przeznaczone oficjalnie dla pięciolatków :)


Ile to kosztuje i ile potrzeba?
Powiedziałabym, że to tanie hobby. Kolorowanki można kupić już za kilkanaście złotych w internecie, nie polecam wizyty w Empiku, bo nawet licząc wysyłkę bardzo się to nie kalkuluje. Warto wziąć je w rękę i "obmacać" przed zakupem, bo czasem zapewnienia wydawcy nijak mają się do rzeczywistości.
Oprócz tego potrzeba Wam tylko kredek/mazaków/cienkopisów/czegokolwiek, czym lubicie pracować.

Ale.
No właśnie. To wciąga. Bardzo. Kolekcja kredek u mnie nie wzrosła dramatycznie tylko dlatego, że mój pedantyzm mnie przed tym powstrzymuje. Nie otworzę nowego pudełka, póki nie zacznie mi czegoś brakować w starym, jednak nie da się ukryć - moje kredki mają lata, ale są sporo warte, Na chwilę obecną wszystko, czego używam do kolorowania jest warte jakieś 200-250 złotych, a mam w zasadzie dużą paczkę porządnych kredek, pastele i karton mazaków. I parę bardziej "pro" akcesoriów, które posiadam z potrzeby mojego ego ;)
Kolorowanek mam około 10, ale części się pozbędę, bo nie dam rady ich skończyć, a niektóre wzory zupełnie mnie nie ciągną.


W takim razie warto?
Warto. Sama zaczynałam od tego, co miałam już w domu, dopiero później sięgnęłam po polecany przez innych sprzęt i moje kolorowanki zaczęły się mnożyć. Przy okazji na nowo okryłam w sobie zamiłowanie do robótek ręcznych i już mnie ciągnie do powrotu do szydełka ;)



To nie wymaga dużo pieniędzy, a za to wymaga skupienia. Wystarczy usiąść przy stole z kolorowanką i opakowaniem kredek, powolne pokonywanie kolejnych fragmentów pozwala zapomnieć o całym świece. Pod jednym wszakże warunkiem - musicie lubić dłubaninę. Niektórych to irytuje, dlatego nie jest to zabawa dla każdego. Ja w chwilach stresu lubię posprzątać mieszkanie, kocham pisać ręcznie, szczerze mnie to relaksuje i pewnie dlatego nie drażnią mnie małe wzorki skaczące w oczach.

Jeśli choć trochę Was to ciągnie - internet jest pełen wzorów, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę lub zajrzeć na pintrest :) Wydrukujcie parę sztuk, podkradnijcie kredki dziecku i do boju^^ A nuż Was też wciągnie?

Miłego weekendu
Milka

niedziela, 25 października 2015

Cięcie końców maszynką - czy to działa? Krótka włosowa aktualizacja + zaplatane.

Cóż, czwartek był... W czwartek, dziś jest niedziela, ale przymknijmy oko na wybitną regularność wpisów ;)

Moja fryzjerka jest moją koleżanką z podwórka, więc nie mam skrupułów, żeby poprosić ją o testowanie na mnie różnych dziwactw. Tyle się naczytałam o cudownych właściwościach maszynki do strzyżenia, że postanowiłam zamknąć oczy i nie patrzeć, jak warczące narzędzie zagłady zbliża się do moich nie tak już bardzo wypieszczonych końcówek.

Uczciwie przyznaję - nie zawiodłam się. Minął miesiąc od cięcia, moje końcówki wciąż są w niemal idealnym stanie, a włosy nadal wyglądają na gęste i zdrowe. Przy cięciu nożyczkami efekt utrzymywał się ledwie kilka myć. Nie bardzo rozumiem, jaki mechanizm za to odpowiada, ale nie będę się nad tym zastanawiać, bo tak ładnych końców nie miałam dawno <3



Jak trzymają się moje kudły kondycyjnie można podejrzeć na relacji ze spotkania, generalnie nieźle. Chociaż się puszą od wilgoci w powietrzu, to jednak są zdrowe i to mi się najbardziej podoba. Prawdopodobnie od początku mojego maniactwa nie było z nimi tak dobrze, jak teraz, a poświęcam im minimalną ilość uwagi. Kucyk liczony z grzywką ma 11cm grubości, a włosy na długości prawie 75. Za jakieś 10 cm definitywnie kończę z zapuszczaniem, bo włosy zaczną mnie po prostu przytłaczać.


Paski na ścianie to zasługa moich drzwi z szybami ;) Efekt holo^^


W bonusie mały wytwór z czasów upałów, czyli rozwianie wątpliwości, czy moje włosy faktycznie nie są tylko smętnymi, cienkimi strączkami ;)



Miłej niedzieli i mniej okropnego niż zazwyczaj poniedziałku ;)


piątek, 16 października 2015

Nadmorskie Spotkanie Blogerów - już po

Czwartek nastał, upragniony początek weekendu. Przeżywam cotygodniowy maraton, który kończy się czwartkowym popołudniem spędzonym na odzyskiwaniu poprzednich trzech nocy.

W związku z tym podejrzewam, że posty na blogu będą się pojawiać właśnie w tym czasie, na przełomie czwartku i piątku. Oczywiście o ile nie przytłoczy mnie nadmiar szczęścia w postaci zajęć. Chcę czy nie, nie poradzę nic na to, że czasem muszę zrzucić blog na dalszy plan.

Dzisiaj będę się publicznie chwalić, bo spotkanie w gruncie rzeczy całkiem się udało, choć jak to zwykle w takich przypadkach bywa, paru osobom ostatecznie nie udało się przybyć.

Niemniej jednak spędziliśmy sobotnie przedpołudnie w gronie 17 osób, w tym jednego "rodzynka".


Spotkanie było powiązane z pomocą dla Schroniska Ciapkowo, zebraliśmy fundusze na niemal 50kg karmy dla zwierząt, głównie specjalistycznej. Niestety nie posiadam zdjęć reszty karmy, bo otwieranie 40 kilo karmy na chodniku dla zrobienia zdjęcia byłoby niegodziwością w stosunku do przemiłego przedstawiciela schroniska, który specjalnie po nią się fatygował.



Spotkanie odbyło się w bardzo sympatycznym i niedawno przeze mnie odkrytym miejscu - kawiarni Table-Top w Gdańsku. Obsługa jest świetna, a jedzenie przepyszne. Nie wspominając o deserach, jejuniu <3













Poza maniaczkami kosmetyków, były wśród nas również maniaczki/maniak świec zapachowych. Parę sztuk świec przybyło na spotkanie, a prezenty ufundował nam sklep https://www.swiecezapachowe.com.pl/



Monia zaoferowała nam pokaz makijażu, który dała na sobie wykonać Dominika :) 



Oprócz sklepu świecowego wsparły nas również inne marki:
The Secret Soap Store http://secret-soap.com/
Diamond Cosmetics http://semilac.pl/pl/











Tymczasem zapraszam Was do obejrzenia blogów reszty obecnych :)
www.marikaifabian.blogspot.com
https://www.youtube.com/user/Pafnucynka
https://www.youtube.com/user/madzik230390
http://isthemagichereforever.blogspot.com/
http://paczajka.blogspot.com
http://codziennosckobiety.blogspot.com/
http://www.kosmetykoholizm.pl/

poniedziałek, 28 września 2015

Pierwszy rok na Akademii Medycznej, czyli małe podsumowanie rocznego niebytu

Cześć Kochani!

W mało uroczysty sposób rozpoczął się u mnie dzisiaj kolejny rok studiów, rozpoczęcia w galowych strojach brak, ot tak, po prostu idę na zajęcia. W zasadzie niemal mam poczucie, jakbym nigdy z nich nie wychodziła.

Kiedy wspomniałam, że studiuję medycynę, pojawiła się masa pytań o to jak jest, jak to się robi, żeby się dostać, jak przetrwać na pierwszym roku.

Nie jestem jeszcze bardzo doświadczoną studentką, dobrych parę semestrów przede mną, tona książek i egzaminów.

Co różni nas od innych kierunków?
Po pierwsze książki. Dużo książek. Na wielu kierunkach aktualnie odchodzi się od typowych podręczników. U nas poza prezentacjami z zajęć są one podstawą zdobywania wiedzy i tym samym wymagań wykładowców. Wielokrotnie zdarzało mi się, że moi znajomi z kierunków technicznych rzucali we mnie "Jezu o.O Ty naprawdę musisz to wszystko przeczytać?". No cóż, książki do wiodących przedmiotów mają po 800 stron, niektóre są wielotomowe, a każdą trzeba będzie znać od podszewki.

Po drugie praktyka. Niemal wszystkie przedmioty poza wykładami mają także ćwiczenia, na późniejszych latach pojawiają się zajęcia w szpitalu, z pacjentami, a każde wakacje to miesiąc praktyki w szpitalu, na różnych oddziałach.

Po trzecie specyfika studentów. Mówi się o nas, że jesteśmy dziwni, że zadzieramy nosa, że nie mamy życia. Z życiem bywa różnie, ale bardzo nie narzekam, być może dlatego, że zdawałam sobie sprawę z tego, w co się pakuję. Z tą naszą dziwnością muszę się zgodzić, choć wynika to raczej z tego, że trzeba się zdrowo natrudzić, żeby w ogóle się dostać, co wymusza specyficzny styl życia już wcześniej. Wymaga się od nas dużo i traktuje się nas inaczej, ile to razy słyszałam "o jaaaa, studiujesz medycynę". No tak, studiuję. I czasem czuję się jak ufo, kiedy się do tego przyznaję, więc się nie przyznaję :D

Czy to da się przeżyć, wyspać się i zdać?
Jak na każdych studiach, są okresy, kiedy mniej śpię, mniej jem, a bardziej się uczę. Ale to są specyficzne tygodnie, przez resztę czasu spokojnie się względnie wysypiam i nadążam z materiałem. Podstawą jest po prostu to, że trzeba się uczyć codziennie, chodzić przygotowanym na zajęcia i powtarzać materiał. 800 stron nie da się ogarnąć w jedną noc przed egzaminem.

Czy mnie się te studia podobają i nie żałuję wyboru?
Miewam chwile wahania, nawet dosyć często. Nie mam wątpliwości w szpitalu, na  praktyce, ale kiedy patrzę na stosy piętrzących się książek z biochemii, mam poczucie, że kawał mojej wiedzy jest zupełnie bezsensowny, zapomnę większość tuż po studiach albo już w trakcie i nigdy mi się to nie przyda w praktyce. Bardzo bym chciała więcej czasu spędzać tam, gdzie zapewne spędzę też resztę życia, zamiast ucząc się na fascynujące przedmioty jak historia medycyny, socjologia czy zdrowie publiczne. Nie lubię poczucia zmarnowanego czasu.

Pisanina długa, może kogoś skusiłam na lekturę. Jeśli macie jakieś konkretne pytania to zapraszam do komentarzy, na pewno odpowiem :)

Miłego tygodnia
Milka

poniedziałek, 21 września 2015

Regenerum - czy to działa? Część pierwsza: włosy i dłonie

Cześć, Kochani :)

Wróciłam do świata żywych. Szykuje mi się za tydzień początek prawdopodobnie najbardziej morderczego roku studiów, więc korzystam maksymalnie z ostatnich dni wolności, Muszę się nimi nasycić na bardzo długo, ostatnie dni spędziłam na błogim nicnieróbstwie ;)

Dzisiaj przychodzę do Was z postem, a właściwie jednym z kilku postów, na temat serii Regenerum. Przetestowałam do tej pory 4 kosmetyki i mam co do nich mieszane odczucia.

Na tapecie wersja do włosów i do rąk. Oba kosmetyki już dobiły dna, więc przetestowałam je dokładnie.

Zacznijmy od części mniej przyjemnej, czyli Regenerum do włosów.


Opakowania obu produktów są niemal identyczne, to po prostu tuby, przez które pod odpowiednim kątem widać, ile produktu nam jeszcze zostało. 
Pierwszy minus: stosunek ceny do pojemności. Otrzymujemy 125ml produktu za cenę około 15zł.
Drugi minus: odżywka jest bardzo gęsta, co w połączeniu z niewielką pojemnością sprawiło, że wykorzystałam ją dosłownie kilka razy, nie więcej niż 7. To niewiele, szczególnie za tę kwotę. 
Trzeci największy minus: Zapach. A raczej smrodek. Z założenia produkty z serii Regenerum mają być bezzapachowe. W przypadku tego konkretnego niestety zamiast braku zapachu mamy do czynienia ze smrodkiem, zapach jest sztuczny, chemiczny, a przy tym zwyczajnie brzydki. Nakładanie produktu było dla mnie mocno nieprzyjemne. 

Bardzo chciałabym przejść do plusów, ale... No właśnie. Nie ma takowych. Działanie produktu na moje włosy jest nijakie. Nieco lepiej się rozczesują, błyszczą nieco bardziej niż, kiedy nie użyję odżywki, są minimalnie gładsze i bardziej miękkie. Nie otrzymałam ani spektakularnego nawilżenia, a już na pewno nie uwierzę w zapewnienia o regeneracji włosów. 

Zerknijmy jeszcze na skład (wg wizaż): Aqua, Cetyl Alcohol, Silicone Quaternium-16/Undecth-11/Butyloctanol/Undecth-5, Stearyl Alcohol, Glycerin/Hydrolyzed Ceratonia Siliqua Seed Extract/Zea Mays Strach, Behentrimonium Chloride/Isopropyl Alcohol, Dimethicone, Panthenol, Ricinus Communis Seed Oil, Butylene Glycol/Glycine Soja Germ Extract/Triticum Vulgare Germ Extract, Tocopherol, Parfum, Disodium EDTA, Benzyl Alcohol/Methylchloroisothiazolinone/Methylisothiazolinone, Citric Acid

Mamy tutaj trochę nawilżaczy, parę emolientów, a oprócz tego w gratisie alkohol izopropylowy, który najprawdopodobniej przyczynił się do mocno średniego działania odżywki. 

Podsumowując? Jestem na nie, alkohol dla moich włosów to zło, a cena w stosunku do wydajności jest zupełnie nieadekwatna do działania. Do tego produktu nie wrócę, znam wiele lepszych i tańszych.



Przejdźmy do tej lepszej części duetu. Regenerujące serum do rąk.

Tuba ta sama, cena 15zł za 50 ml. Sporo, ale ponieważ to serum dopuszczam cenę wyższą niż kremu do rąk. 
Zapach wciąż udaje, że go nie ma. Jest, ale bardzo lekki i nienachalny, w zasadzie muszę powąchać dłoń, żeby go poczuć. Chemiczny, ale nie gryzie, do zniesienia bez problemu. 
Serum jest niewiarygodnie gęste, byłam zdziwiona, tubę trzeba konkretnie nacisnąć, żeby wydostać z niej produkt. Tuba na szczęście jest dosyć miękka, co umożliwia względnie wygodne wydobycie do samego końca,

Najważniejsze, czyli działanie. Kiedy widzę napis serum, oczekuję efektu "wow", tutaj go zabrakło. To jest, moi drodzy, gęsty, ciężki krem do rąk, nawilżający, wygładzający, dający uczucie ulgi. Nie nazwałabym go jednak serum regenerującym, chyba, że przez wzgląd na konsystencję. Na plus działa fakt, że produkt ładnie się wchłania, nie muszę czekać kilkunastu minut zanim czegoś dotknę. Ale zaraz... To miało być serum, to dlaczego tak szybko? o.O 

Zerknijmy w skład (wizaż):  Aqua, Octyldodecanol, Cetearyl Ethylhexanoate, Cetyl Alcohol, Glycerin, Panthenol, Glyceryl Stearate Citrate, Stearyl Alcohol, Petrolatum, Glyceryl Stearate, Polyacrylamide/Hydrogenated Polydecene/Laureth-7, Rosa Moschata Seed Oil, Sodium Palmitoyl Proline/Nymphaea Alba Flower Extract/Butylene, Glycol/Dipropylene Glycol, Retinyl Palmitate, Tocopherol, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Parfum, Benzyl Alcohol/Methylchloroisothiazolinone/Methylisothiazolinone, Disodium EDTA, Sodium Hydroxide, BHA, Lactic Acid, Limonene, Linalool, Butylphenyl Methylpropional, Alpha-Isomethyl lonone

Wysoko w składzie woda, więc uczciwe ostrzegam. Pamiętajcie, z takim kremem na dłoniach nie wychodzimy na zimno, woda spowoduje na naszej skórze istną masakrę. Jeśli chcesz maznąć łapki kremem przed wyjściem z domu, wybierz taki, który wodę ma gdzieś dalej, na takie okazje nadają się kremy na bazie parafiny. 
Czy w tym serum/kremie znajdziemy składniki godne serum? Średnio, troszkę nawilżaczy, olejek, ekstrakt, witamina E. Jednak nie wyróżnia się on niczym spośród kremów drogeryjnych. 
Podsumowując? To dobry produkt, ale nie z tą nazwą. Porządny krem, nie serum. Odżywi, nie zregeneruje. Zapewne do niego nie wrócę, ale nie mogę też nazwać go bublem.


Po wielu zachwytach nad Regenerum liczyłam na coś więcej niż dostałam. Na szczęście w kolejce jeszcze kilka produktów spod tego szyldu, a nuż następne będą lepsze?

Pozdrawiam Was ciepło w ten chłodny wieczór i zapraszam do mnie częściej :) Miałyście do czynienia z tą serią? Na który produkt warto zwrócić uwagę?

Buziaki
Milka

poniedziałek, 7 września 2015

Egazminy, zesputy laptop, czyli jak się wali, to po całości^^

Hej Moi Mili :)

Wrześniowa kampania egzaminowa pełną gębą - nie spać, nie jeść, uczyć się!

Nie oszukujmy się. Jestem obżartuchem i śpioszkiem, nie u mnie te numery^^ Tak czy owak, jak mawia moja droga babcia - jak nie urok, to sraczka.

Ledwie wróciłam na stancję, a zepsuł mi się komputer ze wszystkimi materiałami, co lepsze, serwis nie ma pojęcia, co się stało. Zdjęcia do postów dla Was tymczasowo (od tygodnia -.-) leżą sobie w serwisie, a ja organizuję spotkanie blogerów z komórki - powodzenia.

Jak tylko odzyskam komputer, a właściwie to jego zawartość, to wracam do Was, mam milion zdjęć i pomysłów na posty :)

Tymczasem trzymajcie kciuki za nasze spotkanie, roboty dużo, czasu coraz mniej, ale za to ile frajdy :)

Miłego tygodnia!
:*

Milka

sobota, 15 sierpnia 2015

Nadmorskie Spotkanie Blogerów - zapraszamy :)

Cześć Kochani :)

Razem z Mariolą znaną ze Świata Marioli i Fabianem z Candle For Boy zabraliśmy się za organizację Nadmorskiego Spotkania Blogerów.

Cała impreza odbędzie się w Gdańsku i będzie dość kameralna, bo tylko na 20 osób.

Jeśli jesteś z okolicy lub możesz na ten dzień dojechać, to zostało jeszcze kilka wolnych miejsc :)

Chętnych zapraszam najserdeczniej jak umiem do kontaktu z administratorami grupy na Facebooku: tutaj lub przez wiadomość na mojego maila :)

Czekamy na Was :*


środa, 5 sierpnia 2015

Sprzątnij swój świat Vol. 1 - szafa

Cześć Kochani :)

Ostatni miesiąc był jednym z najdłuższych i najtrudniejszych miesięcy w moim życiu. Nie ma sensu rozpisywać się nad czarną dziurą, w której się znalazłam, nie o to w tym poście w końcu chodzi.

Na szczęście, choć przez pewien czas ogarnęła mnie zupełna apatia, pozbierałam się i powoli zaczynam składać swój świat od nowa. 

Zazwyczaj tak działam, że porządek w głowie = porządek w otoczeniu. Od dawna walczę o zaprowadzenie minimalizmu i dziś zaczęłam od swojej garderoby. Na koniec posta zobaczycie zdjęcie obrazujące efekt pracy w garderobie :)

 Jak w takim razie zabrać się za odgruzowanie szafy?

1. Podziel ubrania na kategorie.

Przygotuj gromadki: "po domu", "bardzo stare", "zapomniane/dawno nie noszone", "noszone w ciągu ostatniego miesiąca", "na specjalne okazje", "nie ten rozmiar".

Sprawdź, która z gromadek jest największa. Jeśli którakolwiek inna niż "noszone niedawno", to znak, że pora mocno wziąć się do roboty.

2. Kategoria "po domu" i "bardzo stare" out.

Ile realnie potrzeba nam zestawów ubrań "do malowania płotu"? Jeden, no maksymalnie dwa, jeśli akurat planujemy remont lub prace ogródkowe. Nawet dres do noszenia w dni lenia może być ładny, niekoniecznie sprzed 200 prań. Ja sama aktualnie posiadam dwa takie zestawy - na ciepłe i chłodne dni, kiedy lubię się otulić ciepłymi spodniami i swetrem.

Z kategorią "bardzo stare" jest trochę trudniej. Są tu ubrania znoszone, nad którymi nie powinniśmy się w ogóle zastanawiać. Są też takie, które przypominają o czymś ważnym w naszym życiu.
W tym miejscu warto pamiętać, że o tych szczególnych zdarzeniach przypominają zdjęcia i ludzie, nie ubrania. Trzymanie studniówkowej kreacji 10 lat po nie ma zbyt wielkiego sensu, bo przecież i tak jej już nie założymy :) Wybierz spośród nich te, które nie są zniszczone, pasują na Ciebie i mają szanse być REGULARNIE noszonymi. 

3. Za duże/ za małe

Trzymanie niepasujących ubrań jest fe, z jednym małym wyjątkiem. Jeśli masz ukochaną sukienkę, w którą już się nie mieścisz, a jesteś w czasie diety zostaw ją jako motywator. Nie chowaj głęboko, tylko powieś w widocznym miejscu i mierz co tydzień/dwa i obserwuj, jak coraz lepiej pasuje.

4. Wybierz to, co naprawdę chcesz nosić.

Wyobraź sobie, jak chciałabyś wyglądać wychodząc rano na zajęcia, czy do pracy. A teraz spójrz na pozostałe ubrania. Co pasuje do Twojej wizji? Wszystko, co jest z innej beczki, nie powinno tu być, bo odsuwa Cię od celu - takiego wyglądu, o jakim marzysz. Lepiej mieć jedną idealną rzecz, niż 10, w których nie czujesz się jak milion dolarów. Zapytaj przyjaciółkę o radę, jeśli masz wątpliwości. Obce oko może Ci podpowiedzieć, w czym nie wyglądasz idealnie. 

5. Nie wyrzucaj 

Sprawdź, co z pozostałych ubrań nadaje się tylko do wyrzucenia. Z tej gromadki wybierz te, z których można jeszcze zrobić ściereczki czy choćby wyściółkę klatki gryzonia. 
Jeśli coś jest nienoszone, ale nie należy do grupy "tych idealnych", może warto to sprzedać? Być może nie zarobisz wiele, ale na nową bluzkę starczy :) 
Jeśli nie masz głowy do sprzedaży lub po prostu masz ochotę, poszukaj kontenera na odzież używaną. W ten sposób Ty oczyścisz przestrzeń, a komuś innemu możesz nieco pomóc :)

6. Zacięcie jest ważne, ale z umiarem.

Jeśli do grupy idealnych ubrań zaliczyłabyś trzy zestawy, możesz się nieco ograniczyć. Nie chcemy przecież, żebyś chodziła do pracy w piżamie^^ Za trzy miesiące powtórz całą akcję, a przez ten czas powoli uzupełniaj dokładnie to, o czym marzysz.

7. Zrób listę

Listę, na której znajdzie się wszystko to, co jest Ci potrzebne. Tak, aby za jakiś czas mieć kompletną szafę na każdą okazję, bez dylematu "nie mam się w co ubrać". Powolne wykreślanie punktów z listy też będzie sprawiało przyjemność.

Ja dzięki przeglądowi mojej szafy już wiem, że jest mi dosyć daleko do szafy idealnej. Mam perfekcyjne spódnice, za to mocno nieperfekcyjne spodnie, brakuje mi paru sukienek i kilku eleganckich bluzek. Mam zamiar po malutku to nadrobić, trzy razy się zastanawiając, zanim coś kupię. 

Dzisiaj wrzuciłam do kontenera wór ubrań i sprawiło mi to ogromną radość ;) 





Za parę dni zapraszam Was na Vol 2, czyli kosmetyczkę :)



sobota, 4 lipca 2015

Minimalizm włosmaniaczy, czyli o włosach po roku odstawienia.



Przez ostatni rok żyłam bardzo intensywnie, bo studia medyczne nie pozostawiły mi wiele czasu na inne sfery życia Dzisiaj oznajmiam przynajmniej tymczasowy powrót na bloga i opowiem Wam trochę o mojej minimalistycznej pielęgnacji. 

A oto prosta lista tego, co robię :

1. Farbuję raz na miesiąc/dwa różnymi farbami drogeryjnymi w kolorze bardzo ciemnego brązu, bo daje ładniejszy efekt niż typowa czerń. Nakładam farby różnych marek tylko na odrosty, dzięki czemu kolor nie jest płaski. Ostatnio cenię sobie Garnier Olia.

2. Nie olejuję, bo nie mam na to czasu. Nakładam na noc maskę, czasem zmieszaną z olejem migdałowym. Robię to przed każdym myciem, tj. dwa razy w tygodniu.

3. Nigdy nie suszę włosów. Myję je w dni, kiedy później zaczynam zajęcia i dzięki temu mogą spokojnie wyschnąć.

4. Nie używam odżywki po myciu, myję na zmianę delikatnym i mocnym szamponem, maska na noc wystarcza.

5. Wciąż używam szczotki z naturalnego włosia, a przy każdym czesaniu sięgam po ulubioną odżywkę w spreju tj. Gliss Kur Oil Nutritive. Po zmianie składu jest jeszcze lepsza, ale pachnie okropnie.  Na szczęście dzięki mojemu genialnemu facetowi, mam zapas starej wersji na cały rok <3

6. Zupełnie zrezygnowałam z silikonowego serum, nie mam do tego głowy, a odżywka daje radę solo :)





Włosy mają się nieźle. Przede wszystkim rosną, chociaż pamiętam o regularnym podcinaniu. Mają sobie 72cm. Dążę do długości do kolców biodrowych. 
Nie rozdwajają się jakoś dramatycznie, końce są nieco przesuszone, ale to akurat dla nich naturalne.
Generalnie ten minimalizm nie wyszedł na złe moim włosom, a za to na dobre dla mojego portfela i zbieractwa. 
Jestem dumna z siebie, bo przez ten rok znacznie uszczupliłam swoje zapasy. Zostały mi jedyne dwa szampony i dwie nieotwarte odżywki :) Wciąż jest dramat z kolorówką, ale tutaj tempo zużywania jest po prostu baaaardzo powolne.

Przeogromnie się cieszę, że wróciłam. Postaram się pisać regularnie przynajmniej do końca wakacji.