piątek, 30 maja 2014

Depilacja z Joanną - żel do golenia, krem do depilacji oraz balsam tuż po

Depilacja/golenie to taki temat, który najbardziej rozwija się w sezonie letnim, bo wtedy trudno ukryć zarośnięte nożyny w grubych rajstopkach czy spodniach.

Dawno temu na spotkaniu blogerek otrzymałam zestaw produktów do usuwania owłosienia i zużywałam go prawie rok, z jednego zasadniczego powodu-przez 90% czasu stosuję depilację w formie wosku lub depilatora i tego typu produkty nie są mi potrzebne. Koniec końców udało mi się je zużyć i dzisiaj przychodzę do Was z moją bardzo subiektywną opinią na ich temat.



Krem do depilacji nóg

Pamiętam, że na początku mojej przygody z depilacją sięgnęłam właśnie po ten krem marki Joanna. Zapamiętałam, że niesamowicie śmierdział i tego obawiałam się najbardziej. Na całe szczęście moje obawy nie sprawdziły się, bo zapach, chociaż nie powala, nie jest też tragiczny i nie utrzymuje się na skórze.

Krem owszem, usuwa włoski, trzeba go jednak nałożyć dość grubą warstwą, na dodatek na dobrych kilka minut- w tym czasie można umazać nim pół łazienki. Przez to, jak duża ilość potrzebna jest, by wykonać zabieg skutecznie, produkt jest niewydajny. Opakowanie starcza na jedną pełną depilację,a przy oszczędnym użytkowaniu na dwie depilacje samych łydek. Uważam, że jest to baaardzo nieekonomiczne rozwiązanie- jednorazowe opakowanie kosztuje nas 7-10zł, a efekt utrzymuje się ledwie przez kilka dni, odrobinę dłużej niż po użyciu maszynki, w zależności od szybkości wzrostu naszych włosków.

Nie mam tutaj zastrzeżeń konkretnie do produktu Joanny, bo wszystkie z nich działają podobnie, po prostu ta metoda depilacji jest bardzo nieekonomiczna i raczej do niej nie wrócę. 


Żel do golenia

W przeciwieństwie do kremu, temu produktowi nie można zarzucić niewydajności. Niewielka ilość żelu w kontakcie ze skórą tworzy dużo milutkiej, aksamitnej piany. Maszynka sunie po nogach gładko i bez przeszkód i chociaż skóra po zabiegu jest tępa w dotyku, to nie jest podrażniona. 

Przyczepić muszę się do zapewnień producenta, że produkt nadaje się do golenia bikini czy pach. W tych miejscach poślizg żelu jest niewystarczający, mam wrażenie, że skóra jest wręcz bardziej tępa i łatwiej zrobić sobie krzywdę. Zdecydowanie łatwiej szło mi przy użyciu zwykłego mydła. 

Za opakowanie zapłacimy około 12zł, a wystarczy nam na wiele zabiegów, w zależności od powierzchni. 

Podsumowując, szczerze polecam żel do użytku nanożnego, natomiast niekoniecznie do innych partii ciała. 

Balsam po depilacji

Swego czasu bardzo nie lubiłam używać produktów po depilacji. Balsam marki Soraya powodował takie pieczenie, że kończyło się łzami i okładami z lodu. Dlatego do balsamu Joanny podeszłam sceptycznie, szczególnie ze względu na parafinę na pierwszym miejscu w składzie. W produktach do ciała nie przeszkadza mi ona ogromnie, choć wolałabym żeby jej nie było.

Balsam pachnie bardzo łagodnie, przyjemnie, tak kąpielowo, jeśli wiecie co mam na myśli. Ma bardzo gęstą konsystencję i przez to jest też wydajny. 

Nie wywołuje żadnego podrażnienia i nie zauważyłam, by potęgował wrastanie włosków. Efekt nawilżenia utrzymuje się na skórze do kolejnego mycia, głównie za sprawą wspomnianej parafiny. Nie mogę mu nic zarzucić, bo choć nie nawilża spektakularnie, to jednak robi swoje i moje nogi po jego użyciu są po prostu ładniejsze, skóra wygląda na gładszą i ładnie błyszczy. Czy wrócę do niego? Pewnie nie, znam kilka lepszych produktów o przyjemniejszym składzie, niemniej jednak ten nie jest zły. 


Takowoż posta na dzisiaj zakończyłam, materiału zdjęciowego mam jeszcze na sto lat, więc spodziewajcie się mnie znowu już niedługo. 

:*
Milka




wtorek, 27 maja 2014

Rozświetlamy pochmurny dzień, czyli rozświetlacz Undress Your Skin od MUA

Czy za Waszymi oknami również tak szaro jak u mnie? W takie dni jak ten, mam szczególną ochotę na odrobinę rozjaśnienia, toteż przychodzę do Was z krótką, bo i nie ma wiele do pisania, recenzją rozświetlacza firmy MakeUp Academy.



Za kwotę około 15zł otrzymujemy 7,5g produktu, zamkniętego w prostym, ale jakże solidnym opakowaniu z grubego plastiku, zamykanym na "klik". Nie da się ukryć, że wierzchnia, przezroczysta powierzchnia łatwo się rysuje, jednak nie wymagam cudów od opakowania produktu za taką kwotę.

Produkt możemy zdobyć na allegro, w drogeriach brytyjskich oraz w sklepach internetowych oferujących produkty tej marki np. cocolita.pl.

A teraz rzecz najważniejsza, czyli jak ów pan się sprawuje:)




Rozświetlacz utrzymany jest w tonacji chłodnej, różowawej. Na policzkach jego różowość nie jest bardzo widoczna, pozostawia po sobie jedynie smugę światła, chyba że znacząco przesadzimy z ilością.

Swoją drogą przy pierwszym użyciu udało mi się znacząco przesadzić ,głównie dlatego, że w świetle słonecznym rozświetlacz jest widoczny już przy malutkiej ilości. Makijaż robiłam przy bardzo nędznym oświetleniu i dopiero, gdy wyszłam ku światłu zauważyłam bombkę na policzkach. Dla optymalnego efektu wystarczy jedno, subtelne pociągnięcie pędzlem.




Produkt genialnie sprawdza się do rozświetlania wewnętrznych kącików oczu, a przede wszystkim trzyma się w stanie nienaruszonym przez calutki dzień. Po nałożeniu o 6.30, kiedy wracam wieczorem, wciąż mam go na miejscu, mimo iż reszta makijażu zaczyna się rozmywać.

Jest to zdecydowanie produkt godny polecenia, szczególnie za te pieniądze. Moim zdaniem jest po stokroć lepszy od popularnego rozświetlacza marki Technic w podobnej cenie.

Zachęciłam??

:*
Milka

niedziela, 25 maja 2014

Ryzyk-fizyk czyli mój Paese Box kompletowany przez mężczyznę

Akcja pudełkowa Paese Box zaczęła się już dawno temu i nie wiem jakim cudem wcześniej nic o niej nie wiedziałam. Tym samym przegapiłam kilka pudełeczek. Aktualnie zarówno na stoiskach firmy, jak i na stronie internetowej możemy zakupić pudełeczko. Za zawrotną cenę 39zł otrzymujemy 5 pełnowymiarowych produktów.


Moje pudełeczko zostało kupione stacjonarnie przez mojego drogiego M., który na dodatek dostał pełen wybór w doborze kolorów- zaszalałam prawda? 

Zanim przejdę do pudełka wspomnę tylko, że wersja stacjonarna różni się od wysyłkowej. W pudełku wysyłkowym znajduje się podkład oraz maskara, zamiast kredki do oczu i pudru, a odcienie dobierane są losowo.

Tak prezentuje się moje pudełeczko:


1. W moim pudełeczku znalazł się puder matujący z olejkiem arganowym w najjaśniejszym odcieniu- muszę przyznać, że faktycznie jest baaardzo jasny, moja jasna cera woli takie zimą, teraz powinnam wziąć odcień ciemniejszy:) Bladziochy mają z czego wybierać:) Wyjściowo kosztuje 28,90 ja zapłaciłam 9,05zł. 



2. Trio opalizujących cieni w odcieniu 238 Caffe Latte. Mój mężczyzna postąpił bezpiecznie i poszedł w brązo-beże, które zużyję z przyjemnością, bo są wprost stworzone dla mnie:) Recenzować jeszcze nie mogę, zdradzę tylko, że mają bardzo aksamitną konsystencję i świetną pigmentację. Kosztowały 7,48 zamiast 23,90. 


3. Zakup olejku jojoba planowałam od dawna, bardzo się cieszę, że trafił do mnie w pudełeczku, z przyjemnością pomiziam nim swoją twarz i końcówki włosów:) Zamiast 28,00 zapłaciłam 8,76zł.

4. Małe cudo czyli automatyczna kredka do oczu w odcieniu Plum Glam. Śliwki w mojej kolekcji brakowało, tak więc M. sprawdził się znakomicie:) Kredka jest super trwała, musiałam nieźle się namachać, by po swatchowaniu zmyć ją z dłoni. Największą jej zaletą jest ogonek- posiada gąbeczkę do rozcierania oraz OSTRZYNKĘ. Zniknął odwieczny problem ze stępioną końcówką. Dołączony stożek bardzo ładnie przywraca oryginalny kształt kredki-rewelacja, zdążyłam już naostrzyć wszystkie moje automatyczne kredki:) Z 19,90 na 6,23zł



5. Ostatni produkt, którego wyboru byłam najbardziej ciekawa. Zastanawiałam się w jaki kolor pójdzie M. Szminka o numerku 42 to dość intensywny, przepiękny róż, który najlepiej oddaje swatch na dole. Szminka ma satynowe wykończenie, ładnie się rozprowadza i jest jednym z najpiękniejszych róży w mojej kolekcji. Zamiast 23,90 - 7,48zł.


A tutaj proszę bardzo, swatche cieni, kredki i szminki- wyjątkowo dobrze oddane kolory:)


Ogólnie rzecz ujmując jestem bardzo zadowolona ze swojego pudełka-kolory są wprost stworzone dla mnie, jakość kosmetyków na pierwszy rzut oka również bardzo dobra. No i przede wszystkim ta cena- za taką kwotę nie można nie spróbować. Za całe pudełko zapłaciłam 39 złotych zamiast uwaga: 124,60. 

Zachowam się teraz bardzo nieładnie i powiem wprost: namawiam do spróbowania:) 

:* 
Milka

piątek, 23 maja 2014

Naturalne rzeczywiście a może tylko z nazwy? Apis vs BAN

Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją porównawczą dwóch podobno naturalnych kosmetyków. Oba znajdują się już w denkowym pudle, mogę więc z całą pewnością powiedzieć co o nich myślę.



Nawilżający balsam z BAN pochodzi z Indii, tam był wyprodukowany. Można zakupić go na stronie Helfy.pl w cenie 19zł za 100ml. To dosyć wysoka cena. 
Koktajl rewitalizujący marki Apis to produkt polski, kosztuje około 14zł za 200ml. Zdecydowanie lepsza cena, prawda??
 APIS:BAN 1:0

Oba produkty mają bardzo rzadką konsystencję, balsam z BAN przelewa się przez palce, ma konsystencję mleka. APIS jest nieco gęstszy i nie kapie z rąk stąd 
2:0

Jeśli chodzi o zapach to punktu nie przyznam punktu żadnemu z nich- Apis jest słodki aż do obrzydzenia, chyba, że ktoś lubi takie zapachy. Dla odmiany BAN to standardowy zapach aloesu, śmierdzi niemożebnie- każdy kto kiedyś wąchał naturalnie aloesowy kosmetyk powinien wiedzieć o co mi chodzi. 

Najważniejsza kwestia to oczywiście skład. I tutaj znowu punkt dla APIS. Zerknijcie same:

APIS: aqua, glycerin, sunflower oil, grape seed oil, sorbitol, shea butter, carbomer, cetearyl alcohol& ceteareth 20, cranberry extract, pomegranat extract, kivi extract, mango extract, tocopherol, ascorbyl palmitate, ascorbic acid, citric acid, methylchloroisothiazolinone, methylisothiazolinone, benzyl alcohol, parfum, annato. 

Już na samym początku oleje słonecznikowy i z pestek winogron, masło shea oraz ekstrakty roślinne.

BAN: DM water, caprillic capric triglicerides, PEG 100 stearate, glycereal sterate, propylene glycol, cetearyl alcohol, cetearyl glucoside, sodium stearoyl lactylate, glycerin, tocopherol, prunus amygdalus oil, fragaria virginiana liquid extract, parfum, polyacrylamide, c13-14 isoparrafin, laureth-7, aloe barbadensis liquid extract, xylitylglucoside, cyclopentasiloxane, phenoxyethanol, butylated hydroxytoluene, triethanoloamine, disodium edta, methylparaben, propylparaben

Na początku składu tak zwane śmieciowe zapychacze, czyli sztuczne substancje nawilżające i natłuszczające, dopiero dalej olej migdałowy, ekstrakt z truskawki, obiecany już w nazwie ekstrakt z aloesu dopiero po zapachu tzn. w śladowej ilości! A najmilsze na sam koniec- dwa parabeny w kosmetyku rzekomo naturalnym. No proszę... 
3:0 


Jeśli chodzi o działanie, to tutaj również mam problem z przyznaniem punktu. Oba produkty są lekkie, zbyt mało treściwie dla mojej bardzo suchej skóry. Mimo wszystko nie da się ukryć, że Apis działa nieco lepiej, od czasu do czasu stosowałam go na twarz, gdy potrzebowałam czegoś lekkiego i odświeżającego. 

Dla mnie zdecydowanym faworytem zostaje APIS i on wygrywa również punktowo 4:0.
Balsamu z BAN zdecydowanie nie polecam. 


P.S Wiem, że dawno mnie tutaj nie było. Cały swój wolny czas poświeciłam nauce, musiałam troszkę zawalczyć o swój los. Jakkolwiek okrutnie to nie zabrzmi, jeżeli tej walki nie wygram, blog w niczym mi nie pomoże. Na początku czerwca mam ostatni egzamin, ale mogę już poświęcić nico czasu blogowaniu. Totez ogłaszam oficjalny powrót:)

:*
Milka