piątek, 31 stycznia 2014

Podsumowanie stycznia i plan lutowy

Mój stosunek do słowa "lutowy" się nie zmienił. Wciąż uważam, że to jedno z najbardziej dziwacznych słów w naszym języku. Jako dziecko nie mogłam go zapamiętać i tworzyłam wręcz miliony wariacji:)

Na początek garść ogłoszeń:
W sobotę znikam na narty za granicę, toteż przez tydzień mnie tu nie będzie. Posty będą się w miarę możliwości pojawiać, napiszę je przed wyjazdem i w trakcie M. je opublikuje. 
Na komentarze również postaram się odpowiadać, wifirifi jest wszędzie:)

Post zeszłomiesięczny jest tutaj

Styczeń wyglądał u mnie tak:

Kategoria blog:
1.Obiecałam stworzyć osiem postów, wraz z dzisiejszym jest 7, toteż nie ma tragedii, jestem zadowolona. 

Kategoria fit:
2.Wyzwanie skakankowe w tym miesiącu poszło mi zdecydowanie lepiej niż w poprzednim, stałam się posiadaczką nowej skakanki, ale wyzwania w całości nie ukończyłam. Głównie dlatego, że uważam skakanie w czasie miesiączki za absolutnie niemożliwe- tydzień mi wyleciał. Jednak bardzo polubiłam tę formę aktywnosci i zostanę przy niej na dłużej:)
3.Kupiłam karnet na jogę i "wychodziłam" go, podobnie na zajęcia w klubie. Oprócz tego w tym miesiącu znalazłam inne miejsce, w którym ćwiczę jogę pod okiem świetnej instruktorki i robię błyskawiczne postępy. Jestem bardzo zadowolona. 
4. Na zajęcia za sztangą poszłam raz,  na dodatek dzisiaj. Są rewelacyjne i na pewno w przyszłym miesiącu zamienię wtorkowy pilates na sztangę:)
5. Zrezygnowałam z jogi ćwiczonej z kanałem YouTube. Wiedza zdobyta na zajęciach pozwala mi układać już własne treningi.
6. Jeśli chodzi o wyzwanie na brzuch i pośladki to odpuściłam. Film dołączony do wyzwania to totalna klapa, na pewno za jakiś czas napiszę na ten temat więcej. 

Kategoria uroda:

7. Byłam grzeczna i balsamowałam się regularnie.
8. Byłam jeszcze grzeczniejsza niż przy balsamowaniu. Maseczkę wykonałam wszystkie cztery razy:)
9. Bez komentarza. Ograniczenie budżetu do 50zł, to chyba za dużo jak na mnie, szczególnie w okresie wyprzedaży.

Kategoria śmieci inne:

10. Jej, oddałam książki następnego dnia po napisaniu posta:)
11. Wciąż odkładam pieniążki, ale kompletnie zapomniałam, że miałam się z Wami podzielić moją taktyką.

Innymi słowy 6,5/11 Nie ma szału, ale tragedii też nie. 

Na luty planuję mniej niż na styczeń, również z powodu wyjazdu.

Kategoria blog:

1. Zrealizuję wreszcie denko, inaczej pudełka mnie zasypią...
2. Będę pamiętać o napisaniu posta o oszczędzaniu. Przypomnijcie mi jeśli będzie 27my, a tu wciąż nic...

Kategoria fit:

3. Nie biorę udziału w żadnym wyzwaniu, wyjazd wycina mi tydzień z życia. Deklaruję się za to zacząć chodzić na zajęcia ze sztangą i kontynuować jogę.
4. Utrzymam regularność ćwiczeń na poziomie 5 razy w tygodniu.

Kategoria uroda:

5. Wciąż będę balsamować ciało, zwiększając częstotliwość do trzech razy w tygodniu.
6. Luty miesiącem dbania o stopy, będą minimum dwie kąpiele upiększające:)

Jeśli również czynicie posty postanowieniowe zapraszam do podlinkowania w komentarzu. Z przyjemnością poczytam.

Zachęcam również do podjęcia wyzwania skakankowego na luty wraz z Klarą. To na prawdę świetna forma aktywności.






wtorek, 28 stycznia 2014

Wibo Glamour Sand nr 4


O brokatowych lakierach piaskowych Wibo napisano już wiele. Blogosfera wręcz zawrzała. W większości były to opinie bardzo pozytywne, toteż i ja skusiłam się na zakup. Posiadam, a właściwie posiadałam 2 odcienie 4 oraz 3. 





Lakier ma bardzo nietypową konsystencję oraz kolor. Sama czerń ma wykończenie matowe. Tyle, że nie jest to absolutnie mat, bo w lakierze pełno jest różnokolorowych drobinek, od srebrnych, przez różowe, aż po niebieskie. 

Lakier schnie błyskawicznie, niemal od razu po nałożeniu. Dla mnie to ogromny plus, bo nie znoszę mieć "związanych rąk" i nie móc nic zrobić. Na dodatek nawet jeśli go draśniemy, to na jego strukturze nie będzie nic widać. 

Przechodząc do struktury: to najbardziej piaskowy piasek jaki znam. Nieważne jak głupio to brzmi:) Testowałam już sławne piaski od Paese i ten jest zdecydowanie bardziej chropowaty. Drapie przy dotyku, a nawet podrapuje ubrania przy potarciu. 

Dwie warstwy w zupełności wystarczają do pełnego krycia.

Nie mam przy nim problemu, jak czasami się zdarza, ze zbieraniem się kurzu na powierzchni. Przy myciu rąk wszystko ładnie się spłukuje. 

Jeśli chodzi o trwałość to mam pewne wątpliwości. Na moich pazurach nic nie trzyma się długo. Ten lakier błyskawicznie odpryskuje z końców, ale można go swobodnie domalowywać, ponieważ "domalowywanki" są absolutnie niewidoczne. Dzięki temu mogę go nosić nawet tydzień, jedynie uzupełniając otarcia. 

Ładnie się zmywa, nie brudzi skórek, nie trzeba go pocierać ani modlić się nad nim.

Co ważne, lakier wraz z "wiekiem" traci na jakości. Trudniej się go rozprowadza, wolniej schnie, a potem szybciej się ściera. Mówiąc o wieku nie mam na myśli miesięcy, a co najwyżej tygodnie. Mój ma ledwie półtora miesiąca od otwarcia, użyłam go cztery razy i jest do wyrzucenia.




Muszę mu również zarzucić niewydajność. Wynika ona z dwóch faktów. Po pierwsze dość dużo go ubywa "na raz". Jedno malowanie to jakaś 1/10 opakowania. Stan po czterech malowaniach + domalowywaniu widzicie na zdjęciu wyżej. Druga kwestia to szybkość wysychania. Pozostałą część butelki muszę wyrzucić ponieważ kompletnie zgęstniała. To samo stało się z 3 i 4 mojej siostry. Za to ogromny minus.

Cena ok. 7 zł bez promocji za 5 malowań wydaje mi się jednak dość wysoką. 
To dobry produkt pod warunkiem, że malujesz paznokcie często i zużyjesz go w maksymalnie dwa miesiące. 
Ja kupię go ponownie, ale w promocji i zużyję go metodą-wszystkie domowniczki malują dziś nim paznokcie. :)


:* 

Milka

niedziela, 26 stycznia 2014

Lovely Nude Make-up Kit- recenzja, swatche, makijaż??

Dzisiejszy post będzie bardzo długi i bardzo zdjęciowy. Znak zapytania w tytule jest celowy, pokusiłam się o próbę wykonania tą paletką smokey w odcieniach szarości... Same zobaczycie co z tego wyszło...

Z jakiegoś niewyjaśnialnego dla mnie powodu wiele osób porównuje paletkę Lovely do Urban Decay. Choć układ kolorystyczny i sama budowa jest zbliżona, nie sądzę by można było porównywać produkt za 12 zł z 10 razy droższym:)

Ze względu na cenę nie oczekiwałam od niej cudów, jeden cień to koszt dokładnie 1 zł, a waży on 1,3g.


O opakowaniu napisano już wiele, przede wszystkim, że jest tragiczne. Lekki, bardzo delikatny plastik, nie skłania mnie do zabierania tej paletki ze sobą na wyjazdy. Jest miękkie i błyskawicznie się rysuje. Wolałabym jednak dopłacić 5zł za coś porządniejszego. Same cienie ułożone są dość niestarannie, ale na szczęście nie przemieszczają się, choć przy mocniejszym dociśnięciu dna mogłyby po prostu wyskoczyć.

Do paletki dołączone były oczywiście pacynki, moje jednak już się wyprowadziły:) Nie potrafię tego używać:)



Jeśli chodzi o same cienie to muszę przyznać, że sama nie wiem, co o nich myśleć. Spośród dwunastu, trzy są matowe, dwa matowe z dużymi drobinkami, natomiast pozostałe siedem ma wykończenie połyskujące.

Cienie matowe są najsłabsze z palety, szczególnie pierwszy od lewej. Różnica kolorystyczna między nim a trzecim, po roztarciu na dłoni, jest niemal niewidoczna.

Pigmentacja cieni błyszczących jest dużo lepsza, ale mimo wszytsko nierówna. I tak np. cień nr 2 w opakowaniu ma kolor chłodnego złota, po roztarciu pozostaje nam niemal sam błysk.

Wszystkie mają bardzo kremową konsystencję, łatwo się nabierają, ale przez to również osypują się przy nakładaniu i bardzo szybko ich ubywa. Na palcu po dotknięciu wręcz zbierają się w "wałeczki".


1. To bardzo jasny, słabo napigmentowany beż. Najsłabszy z matów, niemal niewidoczny po roztarciu.
2. Chłodne złoto, niemalże bezkolorowe, pozostawia po sobie połysk.
3. Matowa biel, lekko różowiejąca. Pigmentacja dużo lepsza niż 1, ładnie się rozciera.
4. Bardzo ładny kolor, rdza z domieszką złota. Rewelacyjna pigmentacja, nieco twardzszy od innych.
5. Kolejny mat, kolor gołębiowy? Szarość z domieszką brudnego fioletu? Nienajgorsza pigmentacja.
6. Chłodny brąz ze złotymi drobinkami. Gdyby nie drobinki byłby świetnym kolorem, są bardzo duże, wręcz pojedyncze egzemplarze grubo zmielonego brokatu.


7. W paletce połyskujący jaśniutki brudny róż. Po roztarciu trudno ten róż zauważyć, traci dużo koloru. Nada się do wewnętrznego kącika.
8. Ciemna szarość, cień dobrze się rozciera, ale również gubi intensywność.
9. Bardzo jasne srebro, znika przy nakładaniu na powiekę.
10. Piękny, ciepły brąz. Również zawiera drobinki, ale są one drobniej zmielone niż w 6 i 12.
11. Chłodny brąz z odcieniem bordo? Trudny do zdefiniowania kolor. Duża szkoda, że nie jest matowy, byłby bardziej funkcjonalny.
12. Matowa czerń z dużymi srebrnymi drobinkami. Nie bardzo rozumiem ich sens. Cień bardzo szarzeje przy rozcieraniu.

Zanim przejdziemy do makijażu, wyjaśnię pokrótce skąd wziął się znak zapytania...
Cienie gubią kolor podczas rozcierania. Próbowałam zgodnie z "instrukcją" producenta wykonać "nudowe" smokey, ale czerń mi szarzała, a kiedy już udało mi się ją nałożyć, zupełnie zgubiłam srebro. Mogłabym się tak bawić bez końca.
Duża część cienia z pędzelka przenosi się na skórę pod okiem, zwyczajnie się sypią.
Nie nałożyłam cieni w wewnętrzny kącik, ponieważ mnie uczulają. Tak dużo dostaje się ich do oka przy nakładaniu, że zwyczajnie zaczynam łzawić.
Makijaż wykonywałam bez bazy, na bazie cienie zyskują na trwałości, ale intensywność niewiele się zmienia.
Bez bazy makijaż utrzyma się we względnie niezłej kondycji około trzech godzin, na bazie dłużej,nawet 8, jednak z czasem cienie bledną.



Użyłam cienia 9 przy wewnętrznym kąciku, 8 na środek powieki i 12 w zewnętrznym kąciku.
Różnicy między srebrem a szarością niemal nie widać (co najwyżej na dolnej powiece), a czerń zgubiła czerń i stała się szarością. Efekt byłby na pewno lepszy gdybym dołożyła liner i kreskę na linii wodnej, ale oczy miały już bardzo dosyć. Na zdjęciach widać, że zaczęły się czerwienić.





Krótko mówiąc, smokey nam z tego nie wyjdzie. Pokuszę się o stwierdzenie, że jest to paletka jedynie do makijażu dziennego, bez obecności innego cienia, o większej intensywności, nie uda nam się uzyskać pożądanego nasycenia, a nawet jeśli, to błyskawicznie zniknie. 

Czy polecam? 
Nie jestem pewna jak z tą paletką poradzi sobie niedoświadczony użytkownik.Czy to jest dobra paleta na początek?? Do bardzo podstawowych, dziennych makijaży, które nie muszą trwać cały dzień, nada się. Z dobrą bazą wytrzyma długo, a do wyboru mamy odcienie zarówno ciepłe, jak i chłodne, każdy znajdzie coś dla siebie. 
Nie polecam do intensywnych makijaży, ze względu na osypywanie i blaknięcie przy blendowaniu. 
Smokey udałoby mi się, gdybym użyła tylko najciemniejszych odcieni w palecie, w bardzo dużej ilości. 
Za te pieniądze warto spróbować, jeśli tylko ma się nietłustą, niewymagającą powiekę i zamiłowanie do delikatnych, perłowych makijaży.
No i oczywiście, nie polecam wrażliwcom ani osobom noszącym soczewki. Osypywanie będzie trudne do zniesienia.


Z przyjemnością poznam Wasze odczucia, co do tej paletki.

:*
Milka




czwartek, 23 stycznia 2014

W poszukiwaniu pomadki idealnej, czyli subiektywny przegląd kosmetyczny cz. 2

Każdy kto mnie od czasu do czasu podczytuje zauważył pewnie, że jestem pomadkomaniaczką. Mam ich mnóstwo, pewnie około 30:)

Zaznaczam jednak, że mój kosmetyczny pedantyzm nie pozwala mi używać wszystkich na raz. Otwarte mam 3-4. Jedna w torbie, jedna w kieszeni i balsamik w słoiczku na noc.

Dwa posty na ten temat już się pojawiły tu (Carmexy) oraz tu (zbiór różności).

Dzisiaj kolejne trzy okazy.



Zacznę od sławnego masełka Nivea:

Ten produkt posiadam w trzech wersjach. Nie skusiłam się jedynie na wersją oryginalną. Masełko zamknięte jest w blaszanej puszce, która niestety szybko obciera się z napisów, noszona w torbie wygląda nieestetycznie. Pachnie niesamowicie ciasteczkami, słodko, nienachalnie. Ma biały kolor, ale nałożone w niewielkiej ilości nie bieli ust, nadaje połysk. Zawiera parafinę, dzięki czemu dość długo utrzymuje się na ustach i dobrze zabezpiecza. Jeśli chodzi o nawilżanie to jest ono niezłe, stosowana regularnie radzi sobie z przesuszeniem. Wydajność mnie powaliła. Po dwóch miesiącach mam jeszcze 3/4 opakowania. Jako balsamomaniaczka protestuję - chcę już coś nowego:D



Jako druga przed państwem Nivea, seria Pure Nature mleko i miód:

Pomadki Nivea z serii Pure Nature uważam za najlepsze tej firmy. Mają świetne zapachy, dokładnie takie na jakie liczyłam czytając nazwę. Ta tworzy na ustach warstwę ochronną, która dobrze się utrzymuje, delikatnie nawilża. Dobrze sprawdza się w roli ochronnej, torebkowej pomadki. Bardzo wydajna, ładnie się rozprowadza, nie bieli, błyszczy bardzo delikatnie. Lubię ją, ale nie kupię ponownie, ponieważ Nivea testuje na zwierzętach.





Na sam koniec wystąpi Balea Young Sweet Wonderland:

Jest to chyba jedyna pomadka, przy której mój chłopak nie mówi " Fuu, czym się znowu umaziałaś?!".
Prawdopodobnie wszystko dlatego, że ta pomadka ma piękny kakaowy zapach i słodki smak. Mogłabym ją w sumie zjeść. Opakowanie jest dość delikatne, ale na razie jeszcze żywe:) Ma brązowy kolor, ale trzeba jej nałożyć jakieś 10 warstw żeby w ogóle było go widać. Pozostawia cieniutką warstwę i szybko znika. Właściwości pielęgnacyjne również są baaardzo niewielkie. Właściwie gdyby nie zapach pewnie poiedziałabym, że jest słabiutka. Zużywa się powolutku. Niedostępna w Polsce, znajdziecie ją w DM-ach.


Tak więc trzy kolejne za mną, nie wiem kiedy następny raz, bo wydajność tych trzech wprost mnie przytłoczyła. Na razie nie zapowiada się żadne denko.

Pozdrawiam Was ciepło

:*
Milka

środa, 15 stycznia 2014

Balsam do ciała z masłem Shea Organique, czyli milion zastosowań jednego kosmetyku

Na ostatnim spotkaniu blogerów w Bydgoszczy otrzymałam od firmy Organique przepiękną paczuszkę. Dzisiaj podzielę się z Wami moją opinią na temat kultowego produktu tej marki, czyli balsamu do ciała z masłem shea.


Balsam możemy nabyć w wielu różnych wariantach zapachowych, od tych owocowych, przez nuty kwiatowe, aż po orientalne. W sklepach Organique znajdziemy też bardzo fajną opcję- kosmetyki można kupować na wagę, możemy wziąć dosłownie odrobinę na spróbowanie.

Do wyboru mamy pojemniczki o trzech pojemnościach: 100g, 40g, 10g.


Wszystkie masełka mają biały kolor i niemal identyczną konsystencję. W zależności od zapachu i serii bywają nieco gęstsze lub bardziej maślane. W tym przypadku nazwa masło nie jest do końca prawidłowa. Kosystencja jest bardziej zbita, pełna grudek, produkt topi się dopiero po zetknięciu z ciepłem. 


Muszę uczciwie przyznać, że jego konsystencja jest wadą. Ponieważ jest bardzo wrażliwa na zmiany temperatury, masełko nie nadaje się do noszenia w kieszeni blisko ciała, bo zwyczajnie się rozpuszcza i po przechyleniu wylewa z opakowania. Ponieważ jest bardzo tłuste, makabrycznie brudzi wszystko wokół. Mnie udało się rozpuścić je podczas podróży autobusem. Do końca drogi trzymałam je w otwartej dłoni, by stężało, a i tak połowa wylała mi się na spodnie:/


Jeśli chodzi o skład to znajduję tu pewną nieścisłość. Różne źródła podają różne wersje. Z całą pewnością 50% należy do masła shea, a oprócz niego znajdziemy tu również olej z pestek winogron, z awokado i sojowy. 
Balsam posiada dość intensywną nutę zapachową, jednak nie zauważyłam żadnego podrażnienia.

Do kupienia w sklepach firmowych, w niektórych salonach kosmetycznych oraz w Mydlarni u Franciszka. 



Najważniejsze czyli działanie:
1. Jako balsam do ust: Natłuszcza bardzo solidnie, ale nie zawiera parafiny, przez co krótko pozostaje na ustach. Nawilża, ale trzeba go wciąż reaplikować, by tworzył warstwę ochronną. Nadaje się do używania w domu, na noc, ale nie polecam do noszenia przy sobie, właśnie ze względu na konsystencję. Zbyt łatwo się rozpuszcza. 

2. Jako krem do rąk: Ponownie natłuszcza, ale i przez to długo się wchłania. Dobrze sprawdziło się na dłoniach mocno przesuszonych po detergentach, nie wywołało dodatkowego szczypania, a wręcz łagodziło. Nadaje się do użytku domowego, najlepiej na noc, pod rękawiczki. Nawilżenie gwarantowane. 

3. Jako balsam do ciała: Tutaj muszę się przyczepić do bardzo ważnej kwestii. Balsam jest niewydajny. Przy stosowaniu na tak dużą powierzchnię ubywa w zastraszającym tempie, a nie należy do tanich. Za 100g zapłacimy prawie 30zł. Mimo że ma rewelacyjne i długotrwałe działanie, wolę dwa razy posmarować się innym balsamem, bo ten zwyczajnie zbyt szybko znika, a ja mam już swojego ulubieńca w kategorii balsam.

4. Miejscowo na bardzo suche miejsca: Tutaj zdecydowane tak. Balsam sprawdza się świetnie, mocno koi i nawilża. Z drugiej strony maść z wit. A za 2,50 z apteki działa równie dobrze:D  

5. Jako krem do twarzy: To mój absolutny faworyt w zimowej pielęgnacji twarzy. Mam bardzo suchą skórę, miejscami wręcz się łuszczy, a na dodatek jest bardzo wrażliwa. Od pierwszego zastosowania pokochałam ten produkt za to, jak pięknie nawilża, koi, łagodzi zaczerwienienia i wypieki. Żaden krem czy olej stosowany do tej pory nie zadziałał tak świetnie. Co równie ważne mimo swojej konsystencji nie zapchał mnie, a esencja zapachowa nie podrażniła mi spojówek, kiedy używałam go pod oczy. 

6. Do masażu: Produkt pięknie pachnie, roztapia się w dłoniach, a dłonie miękko suną po skórze pokrytej masełkiem. Można go wykorzystać po prostu do masażu twarzy, co przyczyni się do lepszego ukrwienia i będzie świetną profilaktyką przeciwzmarszczkową. 

Podsumowując polecam z czystym sercem. Na chwilę obecną posiadam wiele różnych wersji, testuję zapachy w małych pojemnościach. Szczerze polecam zapach len z grejfrutem oraz truskawkę z guawą. 
W największym posiadam wersję korzenną, ale ten zapach mnie nie urzekł. Przypomina raczej czyste goździki niż jakiekolwiek ciasteczka czy cynamon. 


Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was tym długaśnym postem, nie mogłam się bardziej streścić. 

Zmiany na blogu postępują, ufam, że jest Wam tu teraz nieco wygodniej, czytelniej. W wolnej chwili będziemy (niezastąpiony M.) mieszać tutaj dalej:) 

Pozdrawiam Was ciepło
:*
Milka

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Cieniowe love, czyli co można upolować na wyprzedaży w Naturze

W większości sklepów zaczęła się już fala poświątecznych wyprzedaży. Sięgnęła ona również drogerii Natura, gdzie z magazynu do szaf powędrowały ostatki kolekcji i stare edycje limitowane. Wiele produktów marek Catrice i Essence na dobre zostaje wycofanych, sprzedawane są więc za bezcen. 

Do cieni w kremie podchodziłam jak pies do jeża, ponieważ mam niemiłe doświadczenia z cieniem Oriflame, a osławione Color Tatoo bardzo różnią się między sobą jakością.

Jednak kiedy na półce przyuważyłam wyprzedawane już Made to Stay od Catrice, za zawrotne kwoty od 5 do 7zł, skusiłam się na jeden odcień: 080 Copper&Gabbana. Jest to piekny, złoto-miedziany kolor, świetnie kontrastujący z niebieską tęczówką (z innymi również, ale tu efekt gwarantowany). 

Po przetestowaniu go wróciłam po pozostałe dostępne kolory czyli srebrzysto-fioletowy 070 Mauvie Star oraz 060 Jennifer's Goldrush ni to zielony ni złoto-brązowy.

Od lewej: 080,070,060  środkowy stracił kawałek napisów podczas odklejania ceny.

Czasami (a nawet bardzo często) zdarza się, że wyprzedawane kosmetyki są już "zmacane". W mojej drogerii cienie były z boku oklejone etykietką, więc absolutnie nic takiego nie miało miejsca. 

Zamknięte są w szklanych pojemniczkach, nieco węższych od tych z Maybelline, przez co wydobycie jest utrudnione, ale wciąż można dokonać tego bez problemu palcem. 

Wszystkie dostępne kolory mają w sobie nutę perłowo-brokatową, którą jednak można zgasić nakładając w załamanie matowy cień. Decydując się na cień w srebrnych lub złotych odcienniach nie wymagam by były matowe. 

Z ich pomocą możemy stworzyć zarówno dzienny jak i wieczorowy makijaż, w zależności od tego, co do nich dołożymy.


Od lewej: 060,070,080


Cienie mają konsystencję musu, są bardziej miękkie i delikatne niż Color Tatoo, przez co trzeba nakładać je ostrożniej. Lepiej dołożyć drugą warstwę, niż przesadzić i mieć problem z rozprowadzeniem. 



Od lewej: 080,070,060

To, co jest ich największą zaletą to trwałość. Od nałożenia trzymają się solidne 6/8 godzin bez bazy, a jeśli "przydusimy" je dodatkowo cieniem sypkim w załamaniu, mogą trzymać się jeszcze dłużej. Nadadzą się również jako baza pod inne cienie. 

 Dla mnie te cienie to super opcja na wyjazd, kiedy mogę zabrać słoiczek i on sam, bez bazy czy dodatkowego cienia, zrobi mi cały makijaż. Szczerze polecam sprawdzić, czy i u Was ostały się jakieś resztki, bo za te niewielkie pieniądze warto je przetestować. A nuż polubicie je tak bardzo jak ja?

Pozdrawiam Was ciepło
Milka

środa, 1 stycznia 2014

Podsumowanie wyzwań grudniowych i postanowienia styczniowe

Witam Was serdecznie pierwszego dnia nowego roku. Mam nadzieję, że sylwester upłynął Wam inaczej niż mnie, bo choć nie był klapą, to nikomu nie życzę kończyć roku pogrzebem bliskiej osoby.

W blogosferze zawrzało od postów postanowieniowych. Nie będę gorsza i dodam swoje trzy grosze, jednak nie będę planować na zapas. Życie zmienia się bardzo szybko i obawiam się, że w grudniu moje styczniowe postanowienia mogą być nieadekwatne do rzeczywistości.

Na wstępie muszę powiedzieć, że jestem nieco podłamana swoją realizacją planu na grudzień. Z drugiej strony jestem też z siebie dumna, bo wykonałam plan ponad normę spoza listy. Takie małe coś za coś.

Zacznę od posumowania blogowego. Obiecałam sobie napisać 8 postów i niestety poległam. W grudniu stworzyłam dokładnie połowę z nich, toteż plan przechodzi na kolejny miesiąc.

Jeśli chodzi o część fit to wyzwanie skakankowe mnie zjadło. Drugiego dnia załatwiłam sobie kontuzję, która wykluczyła mnie ze skakania na tydzień, po czym złapałam wirusówkę. Skakanie przy mdłościach specjalnie mnie nie kusiło:D

Mimo to byłam dzielna, jeśli chodzi o jogę, Trzy razy w tygodniu uznaję za wyrobione a nadto:
Przełamałam się i zapisałam na zajęcia z jogi. Niestety odbywają się ledwie raz w tygodniu, ale mimo to dają mi dużo wiedzy, którą mogę potem wykorzystać w domu. 
Oprócz tego wybrałam się do jednego z klubów fitness i wykupiłam karnet na zajęcia. Dwa razy w tygodniu chodziłam na pilates, i również te zajęcia podobają mi się.


Przejdźmy więc do postanowień na styczeń:

Blog:
1. Dodam 8 postów na bloga. Nie wyznaczam tematów, bo pomysły zmieniają mi się bardzo dynamicznie:)

Fitness:
2. Ponownie spróbuję swoich sił w wyzwaniu skakankowym u Różowej Klary. W tym miesiącu skaczemy po Australii i Oceanii. Biorę się za wersję podstawową bo obawiam się, że w rozszerzonej mogę odnowić kontuzję. W wersji basic jest to ok. 480 skoków dziennie, a w rozszerzonej 840.





3. Po raz kolejny kupię karnet na jogę i zajęcia w klubie fitness. 
4. W tym miesiącu przynajmniej raz przełamię się i spróbuję zajęć Power Dumbell lub TBC. 
5. Przetestuję przynajmniej 10 treningów jogi z kanału Psyhe Truth
6. Zrealizuję 30 dniowe wyzwanie na brzuch oraz na pośladki z bloga Fitness Mam. Brzuch, choć ładnie wygląda, jest najsłabszą częścią mojego ciała. Ćwiczenia na tę część sprawiają mi najwięcej trudności. 

Uroda:
7. Przynajmniej dwa razy w tygodniu będę balsamować ciało. Nie znoszę tego robić, a wiem, że muszę. 
8. Cztery razy zrobię maseczkę na twarz. Kolejne kosmetyczne lenistwo... 
9. Ograniczę budżet kosmetykowy do 50zł. 

Inne: 
10. Oddam wreszcie te przeklęte książki do biblioteki... Postawiłam je już przy dzwiach, bo skleroza mnie zabija... 
11. Nadal będę odkładać pieniążki do skarbonki, a moim sposobem podzielę się na blogu:)

Plan sprecyzowany, teraz pozostało brać się do pracy:)
Zapraszam Was również do podjęcia fit wyzwań, jeżeli tworzyłyście takie posty podzielcie się nimi na dole. Chętnie zajrzę:)

Pozdrawiam ciepło
Milka