Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pielęgnacyjnie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pielęgnacyjnie. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 21 września 2015

Regenerum - czy to działa? Część pierwsza: włosy i dłonie

Cześć, Kochani :)

Wróciłam do świata żywych. Szykuje mi się za tydzień początek prawdopodobnie najbardziej morderczego roku studiów, więc korzystam maksymalnie z ostatnich dni wolności, Muszę się nimi nasycić na bardzo długo, ostatnie dni spędziłam na błogim nicnieróbstwie ;)

Dzisiaj przychodzę do Was z postem, a właściwie jednym z kilku postów, na temat serii Regenerum. Przetestowałam do tej pory 4 kosmetyki i mam co do nich mieszane odczucia.

Na tapecie wersja do włosów i do rąk. Oba kosmetyki już dobiły dna, więc przetestowałam je dokładnie.

Zacznijmy od części mniej przyjemnej, czyli Regenerum do włosów.


Opakowania obu produktów są niemal identyczne, to po prostu tuby, przez które pod odpowiednim kątem widać, ile produktu nam jeszcze zostało. 
Pierwszy minus: stosunek ceny do pojemności. Otrzymujemy 125ml produktu za cenę około 15zł.
Drugi minus: odżywka jest bardzo gęsta, co w połączeniu z niewielką pojemnością sprawiło, że wykorzystałam ją dosłownie kilka razy, nie więcej niż 7. To niewiele, szczególnie za tę kwotę. 
Trzeci największy minus: Zapach. A raczej smrodek. Z założenia produkty z serii Regenerum mają być bezzapachowe. W przypadku tego konkretnego niestety zamiast braku zapachu mamy do czynienia ze smrodkiem, zapach jest sztuczny, chemiczny, a przy tym zwyczajnie brzydki. Nakładanie produktu było dla mnie mocno nieprzyjemne. 

Bardzo chciałabym przejść do plusów, ale... No właśnie. Nie ma takowych. Działanie produktu na moje włosy jest nijakie. Nieco lepiej się rozczesują, błyszczą nieco bardziej niż, kiedy nie użyję odżywki, są minimalnie gładsze i bardziej miękkie. Nie otrzymałam ani spektakularnego nawilżenia, a już na pewno nie uwierzę w zapewnienia o regeneracji włosów. 

Zerknijmy jeszcze na skład (wg wizaż): Aqua, Cetyl Alcohol, Silicone Quaternium-16/Undecth-11/Butyloctanol/Undecth-5, Stearyl Alcohol, Glycerin/Hydrolyzed Ceratonia Siliqua Seed Extract/Zea Mays Strach, Behentrimonium Chloride/Isopropyl Alcohol, Dimethicone, Panthenol, Ricinus Communis Seed Oil, Butylene Glycol/Glycine Soja Germ Extract/Triticum Vulgare Germ Extract, Tocopherol, Parfum, Disodium EDTA, Benzyl Alcohol/Methylchloroisothiazolinone/Methylisothiazolinone, Citric Acid

Mamy tutaj trochę nawilżaczy, parę emolientów, a oprócz tego w gratisie alkohol izopropylowy, który najprawdopodobniej przyczynił się do mocno średniego działania odżywki. 

Podsumowując? Jestem na nie, alkohol dla moich włosów to zło, a cena w stosunku do wydajności jest zupełnie nieadekwatna do działania. Do tego produktu nie wrócę, znam wiele lepszych i tańszych.



Przejdźmy do tej lepszej części duetu. Regenerujące serum do rąk.

Tuba ta sama, cena 15zł za 50 ml. Sporo, ale ponieważ to serum dopuszczam cenę wyższą niż kremu do rąk. 
Zapach wciąż udaje, że go nie ma. Jest, ale bardzo lekki i nienachalny, w zasadzie muszę powąchać dłoń, żeby go poczuć. Chemiczny, ale nie gryzie, do zniesienia bez problemu. 
Serum jest niewiarygodnie gęste, byłam zdziwiona, tubę trzeba konkretnie nacisnąć, żeby wydostać z niej produkt. Tuba na szczęście jest dosyć miękka, co umożliwia względnie wygodne wydobycie do samego końca,

Najważniejsze, czyli działanie. Kiedy widzę napis serum, oczekuję efektu "wow", tutaj go zabrakło. To jest, moi drodzy, gęsty, ciężki krem do rąk, nawilżający, wygładzający, dający uczucie ulgi. Nie nazwałabym go jednak serum regenerującym, chyba, że przez wzgląd na konsystencję. Na plus działa fakt, że produkt ładnie się wchłania, nie muszę czekać kilkunastu minut zanim czegoś dotknę. Ale zaraz... To miało być serum, to dlaczego tak szybko? o.O 

Zerknijmy w skład (wizaż):  Aqua, Octyldodecanol, Cetearyl Ethylhexanoate, Cetyl Alcohol, Glycerin, Panthenol, Glyceryl Stearate Citrate, Stearyl Alcohol, Petrolatum, Glyceryl Stearate, Polyacrylamide/Hydrogenated Polydecene/Laureth-7, Rosa Moschata Seed Oil, Sodium Palmitoyl Proline/Nymphaea Alba Flower Extract/Butylene, Glycol/Dipropylene Glycol, Retinyl Palmitate, Tocopherol, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Parfum, Benzyl Alcohol/Methylchloroisothiazolinone/Methylisothiazolinone, Disodium EDTA, Sodium Hydroxide, BHA, Lactic Acid, Limonene, Linalool, Butylphenyl Methylpropional, Alpha-Isomethyl lonone

Wysoko w składzie woda, więc uczciwe ostrzegam. Pamiętajcie, z takim kremem na dłoniach nie wychodzimy na zimno, woda spowoduje na naszej skórze istną masakrę. Jeśli chcesz maznąć łapki kremem przed wyjściem z domu, wybierz taki, który wodę ma gdzieś dalej, na takie okazje nadają się kremy na bazie parafiny. 
Czy w tym serum/kremie znajdziemy składniki godne serum? Średnio, troszkę nawilżaczy, olejek, ekstrakt, witamina E. Jednak nie wyróżnia się on niczym spośród kremów drogeryjnych. 
Podsumowując? To dobry produkt, ale nie z tą nazwą. Porządny krem, nie serum. Odżywi, nie zregeneruje. Zapewne do niego nie wrócę, ale nie mogę też nazwać go bublem.


Po wielu zachwytach nad Regenerum liczyłam na coś więcej niż dostałam. Na szczęście w kolejce jeszcze kilka produktów spod tego szyldu, a nuż następne będą lepsze?

Pozdrawiam Was ciepło w ten chłodny wieczór i zapraszam do mnie częściej :) Miałyście do czynienia z tą serią? Na który produkt warto zwrócić uwagę?

Buziaki
Milka

sobota, 4 lipca 2015

Minimalizm włosmaniaczy, czyli o włosach po roku odstawienia.



Przez ostatni rok żyłam bardzo intensywnie, bo studia medyczne nie pozostawiły mi wiele czasu na inne sfery życia Dzisiaj oznajmiam przynajmniej tymczasowy powrót na bloga i opowiem Wam trochę o mojej minimalistycznej pielęgnacji. 

A oto prosta lista tego, co robię :

1. Farbuję raz na miesiąc/dwa różnymi farbami drogeryjnymi w kolorze bardzo ciemnego brązu, bo daje ładniejszy efekt niż typowa czerń. Nakładam farby różnych marek tylko na odrosty, dzięki czemu kolor nie jest płaski. Ostatnio cenię sobie Garnier Olia.

2. Nie olejuję, bo nie mam na to czasu. Nakładam na noc maskę, czasem zmieszaną z olejem migdałowym. Robię to przed każdym myciem, tj. dwa razy w tygodniu.

3. Nigdy nie suszę włosów. Myję je w dni, kiedy później zaczynam zajęcia i dzięki temu mogą spokojnie wyschnąć.

4. Nie używam odżywki po myciu, myję na zmianę delikatnym i mocnym szamponem, maska na noc wystarcza.

5. Wciąż używam szczotki z naturalnego włosia, a przy każdym czesaniu sięgam po ulubioną odżywkę w spreju tj. Gliss Kur Oil Nutritive. Po zmianie składu jest jeszcze lepsza, ale pachnie okropnie.  Na szczęście dzięki mojemu genialnemu facetowi, mam zapas starej wersji na cały rok <3

6. Zupełnie zrezygnowałam z silikonowego serum, nie mam do tego głowy, a odżywka daje radę solo :)





Włosy mają się nieźle. Przede wszystkim rosną, chociaż pamiętam o regularnym podcinaniu. Mają sobie 72cm. Dążę do długości do kolców biodrowych. 
Nie rozdwajają się jakoś dramatycznie, końce są nieco przesuszone, ale to akurat dla nich naturalne.
Generalnie ten minimalizm nie wyszedł na złe moim włosom, a za to na dobre dla mojego portfela i zbieractwa. 
Jestem dumna z siebie, bo przez ten rok znacznie uszczupliłam swoje zapasy. Zostały mi jedyne dwa szampony i dwie nieotwarte odżywki :) Wciąż jest dramat z kolorówką, ale tutaj tempo zużywania jest po prostu baaaardzo powolne.

Przeogromnie się cieszę, że wróciłam. Postaram się pisać regularnie przynajmniej do końca wakacji.

czwartek, 19 czerwca 2014

O rutynie pielęgnacyjnej vol.2 - moja pielęgnacja twarzy.

Dzisiaj post z tych, które sama bardzo lubię podczytywać. Zawsze mogę podchwycić kilka ciekawych kosmetyków do swojej kolekcji, szczególnie jeśli akurat trafię na blogerkę o podobnym typie skóry do mojej.

Moja pielęgnacja skóry jest dosyć prosta, jednak wiele zależy w niej od pory roku. Latem moja skóra ma niemal zupełny luz, ograniczam się do niezbędnego minimum.

Na wstępie wspomnę jeszcze tylko, że mam skórę suchą, w kierunku mieszanej, tzn. że bez przerwy męczę się z suchymi skórkami, ściągnięciem i liszajami, jednak w strefie T pojawiają się zaskórniki.
Nie mam problemów z trądzikiem, pojawiają się pojedyncze wypryski, przeważnie tuż przed miesiączką.


 Tak prezentuje się aktualnie cały zestaw. Wydaje się dużo, jednak wielu z tych produktów używam jedynie raz w tygodniu lub jeszcze rzadziej. Latem, kiedy pielęgnacja jest uproszczona wiele z nich całkowicie idzie w odstawkę.

1. Oczyszczanie




Rano nie używam zazwyczaj nic poza tonikiem, moja skóra rzadko zbiera sebum przez noc, a użycie wody dodatkowo ją przesusza. Toniki Ziaja są ze mną od bardzo dawna, są niedrogie, odświeżają, może nie czynią cudów, ale nie tego oczekuję. Nie polecam jedynie wersji z aloesem, ponieważ jest najmniej delikatna.
Mniej więcej dwa razy w tygodniu używam peelingu enzymatycznego. Aktualnie jest to Dermedic Hydrain Hialuro, który owszem, działa, jednak zawiera parafinę na początku składu i jest znacznie mniej skuteczny od innych produktów tego typu. Ze względu na skłonność do naczynek i podrażnień, nie sięgam po peelingi mechaniczne.
Wieczorem makijaż zmywam płynem micelarnym. Płynu micelarnego marki Tołpa nie lubię, jest niedelikatny, ma skład jak micel z biedronki, a jest kilka razy droższy. Nie wrócę do niego jednak nie wyrzucam kosmetyków, więc zużyję go do końca. Jeśli płyn nie radzi sobie z makijażem, bo np. używałam tego dnia trwałego linera, makijaż oczu zmywam olejkiem, którego aktualnie używam do twarzy.
Jeśli skóra potrzebuje oczyszczenia sięgam po mydełko Aleppo, którego mam już resztkę, a które stosowane codziennie nieco mnie wysusza. Jeśli buzia nie wymaga silnego oczyszczenia używam płynu Facelle, a w dni zwykłe po zmyciu makijażu, przecieram tylko buzię tonikiem Ziaji.

Post o mydełku Aleppo tutaj: klik

2. Odżywianie


Każdego dnia rano, po tonizowaniu, nakładam na buzię odrobinkę kremu nawilżającego, dzięki czemu zapobiegam nadmiernemu wytwarzaniu sebum w strefie T w ciągu dnia. Aktualnie jest to krem naprawczy do cery atopowej Bioliq, który lubię. Nie zapycha mnie, nawilża i odświeża. Chwilę później nakładam solidną warstwę kremu SPF 50+ marki Ziaja, wersja przeciwzmarszczkowa. Testowałam wiele różnych kremów z filtrem, ten pod makijaż sprawdza się dużo lepiej niż Iwostin i nie wysusza mojej skóry, ponieważ nie zawiera alkoholu.

Wieczorem po zmyciu makijażu, w zależności od dnia, nakładam na buzię kroplę serum rewitalizującego Bioliq, co do którego mam mieszane uczucia. Jego recenzja pojawi się niebawem. Na niego nakładam ponownie ten sam krem co rano lub kilka kropel oliwki Hipp, lub innego olejku, którego aktualnie używam.

Post o oliwce Hipp tutaj: klik

Latem zarówno serum jak i oliwka rzadziej bywają na mojej buzi, bo nie potrzebuje ona aż tak intensywnej pielęgnacji. Serum ograniczam do mniej więcej dwóch razy w tygodniu, podobnie oliwkę. Ich miejsce zajmuje lekki krem.

Ważnym elementem mojej pielęgnacji są dni nazywane przeze mnie resetem. W te dni nie nakładam na buzię nic, jedynie zmywam makijaż. Daję jej szansę odpocząć i odetchnąć. Zimą jest to jeden dzień w tygodniu, latem natomiast nawet 4-5.

3. Zadania specjalne




Mniej więcej 1-2 razy w tygodniu staram się nałożyć na buzię maseczkę. Najczęściej jest to Żelowa maseczka aloes&bambus Organic Shop, która w moim prywatnym odczuciu robi raczej mniej niż więcej. Co jakiś czas sięgam również po maseczki w saszetkach i są to maseczki z glinkami lub różana Ziaja, Happy per Aqua Flos-Lek lub nic nie robiąca Bielenda, hydrożelowa maseczka nawilżająca, która jest diabelnie wydajna, a nie robi nic, i staram się ją po prostu zużyć.

Na nos i brodę raz w tygodniu nakładam maseczkę peel-off Himalaya Herbals migdał&ogórek. Ten produkt ma usuwać zaskórniki, w praktyce delikatnie je redukuje, natomiast zrywanie jej jest dość drastyczne i wiąże się ze skutecznym usunięciem suchych skórek, których w tych okolicach mam bardzo dużo. Traktuję ją bardziej jako peeling niż faktyczne oczyszczanie porów.

Więcej o maseczce Flos-Lek tutaj: klik


W opakowaniu po Carmexie mieszka Sudocrem, który jest niezastąpiony w leczeniu ewentualnych wyprysków. Mam go malutkie pudełeczko, bo i tak ta ilość starczy mi na lata, resztę oddałam siostrze, która z powodzeniem leczy nim trądzik na całej buzi.

Pod oczami rano ląduje Przeciwzmarszczkowy krem z pietruszką Ziaja, który subtelnie nawilża i odświeża, lubię go za przyjemne uczucie ulgi jakie daje. Nie mam problemu ze szczypaniem, no chyba, że wepchnę go sobie do oczu, przed czym producent wyraźnie ostrzega. Jak sama nazwa wskazuje jest to krem przeciw zmarszczkom, a nie redukujący zmarszczki, więc śmiało stosuję go mimo, że zmarszczek jeszcze nie mam.

Na noc potrzebuję czegoś silniejszego i jest to Balsam z masłem Shea Organique w wersji mleko i nagietek, która jest niemal nieperfumowana, a dzięki zawartości olejków ładnie nawilża i natłuszcza okolice oka. Więcej o nim w tym poście: klik


Mam nadzieję, że moja pielęgnacja nie wydała Wam się wariacko skomplikowana. W moim odczuciu jest bardzo prosta, bo na co dzień używam ledwie kilku kosmetyków. Reszta bywa w użyciu jedynie od święta.

Ile z Was ma długi weekend i zamierza go owocnie spędzić?? Dajcie znać jak wygląda Wasza pielęgnacja twarzy, może jest coś co możecie mi polecić? Chętnie poczytam Wasze posty na ten temat.

Miłego łikendu:)
:*
Milka


niedziela, 8 czerwca 2014

Tołpo, tak bardzo nie! O trzech braciach Tołpa - średnim, złym i jeszcze gorszym...

Tak jak wspomniałam w poprzednim poście, wśród upominków ze spotkania znalazły się tez paczki, które bardzo mnie zawiodły.
Paczka od firmy Tołpa była zapchana pudełeczkami po samiutkie brzegi i do tej pory zdążyłam przetestować zaledwie kilka z nich. Znalazły się tam zarówno buble, jak i moi nowi ulubieńcy, o których innym razem. Dzisiaj ta mało przyjemna część, czyli kosmetyki, które albo nie robią nic, albo robią źle.

Przyznaję, że co jak co, ale specjalistów od marketingu mają tam niezłych. Byłam nastawiona na same cuda, szczególnie biorąc pod uwagę dość wysoką cenę produktów. Troszkę dałam się zwieść i na 5 testowanych produktów, 4 okazały się nędzne, a tylko jeden cudowny:(

Tak przedstawia się wszystko, co czeka na mnie do testów:


Na pierwszy ogień średniak, czyli Regenerujący krem-maska do rąk

Jeżeli w nazwie produktu widzę słowo maska, to spodziewam się czegoś o bardzo silnym działaniu. Producent obiecuje nam regenerację, odżywienie, nawilżenie, odmłodzenie i nie wiem co jeszcze. Jak to ma się do rzeczywistości?? Niestety marnie. 
Krem faktycznie lekko nawilża, bardzo szybko się wchłania i nadaje się do użytku w ciągu dnia. Niestety, absolutnie nie mogę nazwać go maską do rąk, bo działa zwyczajnie za słabo. Nawilżenie utrzymuje się dość krótko, przy mojej wymagającej skórze dłoni muszę go bez przerwy reaplikować, przez co traci an wydajności. Za cenę 10-15zł otrzymujemy 75ml produktu nazwanego maską, a będącego kremem. 

Sam producent zaleca używanie po każdym myciu rąk, w ten sposób stan dłoni faktycznie ma szansę się poprawić. Po zastosowaniu na noc rękawiczek, nie uzyskujemy efektu spektakularnego, z całą pewnością nie takiego, jakiego oczekuję od maski. 

Czy wrócę do tego produktu? Być może, czasami mam głupie pomysły. To nie jest zły produkt, po prostu przeciętny, moim zdaniem nie wart swojej ceny. Za te same pieniądze mamy trzy opakowania kremu Isana z mocznikiem, który działa o niebo lepiej.



Nieco gorzej niż krem spisywała się Borowinowa Sól do Kąpieli

Sól, rzekomo relaksująca, pachnie dość intensywnie ziołami, szałwią, lawendą, generalnie tak, jak ja sobie wyobrażam fioletową sól. Czy tylko mnie kolory odpowiadają zapachom?
Nie jestem fanką fioletowych zapachów, ale ten jest całkiem przyjemny i na dodatek intensywny. Niewielka ilość soli wypełnia zapachem całą łazienkę.
Dlaczego mówię, że produkt jest zły?? Ponieważ się NIE ROZPUSZCZA. Na dnie wanny zostają drapiące kamyczki, osad skrobie mnie w skórę kiedy siedzę sobie w wannie i próbuję się relaksować. Żeby się go pozbyć muszę po kąpieli wziąć prysznic, inaczej piasek wetrę w ręcznik.
Skład produktu jest milutki, same olejki, substancje zapachowe, ale ten piasek jest nie do zniesienia i z tego powodu odradzam kupno. Można znaleźć coś dużo milszego w podobnej cenie, np. produkty Wellness&Beauty z Rossmanna o pięknych, wypełnionych olejkami składach i bardzo apetycznych zapachach.

Oraz najgorszy z najgorszych, koszmarek jakich mało, czyli Matujący żel do mycia twarzy

Ten cudowny kosmetyk zawiera na pierwszym miejscu w składzie SLS, a kawałek dalej sól kuchenną. Cacy prawda? Matuje - oczywiście. Robi z twarzy wysuszony wiór, ściąga, szczypie w oczy, dramat. I nie mówię tego ja, jako posiadaczka cery suchej, ale mój chłopak, który ma cerę typowo trądzikową. Po kilku użyciach żel poszedł w odstawkę. Stoi w szafie i jako, że nie wyrzucam kosmetyków, zużyję go zapewne do mycia stóp lub czegoś równie twórczego...


Nie lubię pisać negatywnych recenzji, ale jeśli kosmetyki są na tyle drogie jak te Tołpy, uważam, że warto Was ostrzec. Nie dajcie się nabrać na buble.

Dajcie znać, czy któraś z Was ma z tymi kosmetykami więcej miłych wspomnień. A może są inne buble Tołpy, przed którymi powinnam się strzec?

:*
Milka

piątek, 6 czerwca 2014

Garść kosmetyków Flos-Lek, coś dla twarzy i coś dla ciała

Z marką Flos-Lek nie miałam wiele do czynienia. Na krótki czas w mojej kosmetyczce pojawił się żel pod oczy, który niespecjalnie zapadł mi w pamięć.
Kiedy na spotkaniu blogerek otrzymałam od firmy paczkę kosmetyków pielęgnacyjnych byłam zaskoczona, ponieważ nie wiedziałam, że ich oferta jest tak szeroka.
Jak niedługo się przekonacie wiele firm zawiodło mnie bardzo, natomiast ta paczka jest jedną z najbardziej udanych. Dobre opinie pisze się przyjemnie:)



Na pierwszy ogień najlepszy moim zdaniem produkt, czyli Masło do ciała Opuncja i Biała herbata. 

Nie wiem z jakiej racji, ale to masło niesamowicie pachnie winogronami. Zapach zostaje na ciele na długo, podobnie jak efekt mocnego nawilżenia skóry. To prawdopodobnie najlepszy produkt nawilżający jaki testowałam. Masło nie zawiera parafiny, a mimo to tworzy otulającą warstewkę, która utrzymuje w dobrym stanie nawet moją ekstremalnie suchą skórę nóg. Wchłania się dość powoli, ale jest to na tyle treściwy i skuteczny kosmetyk, że jestem w stanie mu to wybaczyć.

Swoje działanie zawdzięcza składowi, który opływa w emolienty i choć nie jest to skład naturalny to działa u mnie lepiej niż niejeden kosmetyk z wielkim napisem EKO.

Masełko testowałam w skrajnych warunkach, bo zimą, kiedy skóra wręcz na mnie pęka i łuszczy się. Szkoda mi było je zużyć, bo niestety jest dość ciężko dostępne. Na pewno znajdziecie je w niektórych aptekach i sklepach zielarskich, a także w sieci drogerii Super-Pharm. 

Występuje w kilku różnych wersjach zapachowych, od owocowych, aż po bardzo słodkie, więc każdy znajdzie coś dla siebie. 
Nie jest tanie bo za opakowanie o pojemności 240ml zapłacimy minimum 20zł. 

Z całego serca polecam wszystkim sucholcom, szczególnie na okres zimowy. Z całą pewnością do niego wrócę i będę testować inne wersje zapachowe, bo winogrono nie jest najbliższe mojemu sercu, pod jednym wszakże warunkiem - że uda mi się je gdzieś dorwać. 

Dermowypełniający krem na dzień


Przyznam, że to lekka gafa, wrzucać blogerkom do paczki krem dermowypełniający. Produkt dostała do testowania moja mama, a i ja z czystej ciekawości pacnęłam go kilka razy na twarz. 

Zarówno ja jak i mama, mamy co to tego kremu podobne odczucia. Konsystencja to istne cudo, lekka, aksamitna, wchłania się błyskawicznie, nie zostawia na twarzy żadnej warstwy, nadaje się pod makijaż.
Bardzo sympatycznym aspektem kremu jest zapach - świeży, nienachalny, bardzo przyjemny.

Nawilżenie nie jest może spektakularne, ale skóra po jego użyciu jest zrelaksowana, wygląda ładnie i zdrowo. Od kremu na dzień nie wymagam takiego działania jak od produktu na noc. 
Mimo bardzo wrażliwej cery mojej i mamy, żadna z nas nie odczuła podrażnienia, nawet wtedy, gdy skóra była lekko zmasakrowana po dniu na wietrze. 

Jeśli chodzi o jego działanie dermowypełniające, to nie oszukujmy się. Żaden krem nie usunie nam zmarszczek, takie cuda tylko u chirurga. Na pewno jednak ładnie nawilżona, promienna skóra wygląda młodziej i mama była z efektów działania kremu zadowolona. Niewykluczone, że wróci do tego kosmetyku w najbliższym czasie, bo ciężko o dobry krem do cery wrażliwej, a ten sprawdzał się dobrze. 

Produkt kosztuje przyzwoicie, bo około 25zł za 50ml. 


Nawilżająca maseczka Happy Per Aqua

To jest produkt o bardzo wysokiej zawartości mocznika, znajdziemy go już na trzecim miejscu w składzie, niedaleko przed sokiem z aloesu i olejem z nasion bawełny. 
Ze względu na obecność mocznika, u osób z nadwrażliwością na ten składnik, może wystąpić podrażnienie. Prawdopodobnie stąd wynikają skrajne recenzje. Moja skóra, choć wrażliwa, najwyraźniej ma mocznik w poważaniu, bo toleruje maseczkę bardzo dobrze.

Producent zmyślnie podzielił 10ml saszetkę na części, dzięki czemu maseczka się nie marnuje. Konsystencja jest dość rzadka, stąd niewiele produktu trzeba, by pokryć nim całą twarz, szyję i dekolt.

Jeśli chodzi o wspomniane nawilżenie, to mam mieszane uczucia. Maseczka nawilża, nie zaprzeczam, lepiej niż wiele innych, testowanych przeze mnie. Wciąż jednak nie jest to poziom nawilżenia, który zapewniłaby długotrwały komfort mojej marudnej, suchej jak wiór skórze. Na razie nie znalazłam nic lepszego od tej maseczki, dlatego ma ode mnie plusa. 

Z przyjemnością kupiłabym całą tubkę jednak produkt dostępny jest tylko w 10ml saszetkach, w cenie około 1,50zł. 


Podsumować te produkty mogę prosto: są bardzo dobre, za szczególnym uwzględnieniem masła, które jest moim ulubieńcem. Mniej wymagającym niż moja cerom, mogę śmiało polecić wszystkie. 

Tymczasem życzę Wam miłego wieczoru i idę wyciągać mojego M. do kina, w końcu jest piątek wieczór prawda??  :)

:*
Milka

piątek, 30 maja 2014

Depilacja z Joanną - żel do golenia, krem do depilacji oraz balsam tuż po

Depilacja/golenie to taki temat, który najbardziej rozwija się w sezonie letnim, bo wtedy trudno ukryć zarośnięte nożyny w grubych rajstopkach czy spodniach.

Dawno temu na spotkaniu blogerek otrzymałam zestaw produktów do usuwania owłosienia i zużywałam go prawie rok, z jednego zasadniczego powodu-przez 90% czasu stosuję depilację w formie wosku lub depilatora i tego typu produkty nie są mi potrzebne. Koniec końców udało mi się je zużyć i dzisiaj przychodzę do Was z moją bardzo subiektywną opinią na ich temat.



Krem do depilacji nóg

Pamiętam, że na początku mojej przygody z depilacją sięgnęłam właśnie po ten krem marki Joanna. Zapamiętałam, że niesamowicie śmierdział i tego obawiałam się najbardziej. Na całe szczęście moje obawy nie sprawdziły się, bo zapach, chociaż nie powala, nie jest też tragiczny i nie utrzymuje się na skórze.

Krem owszem, usuwa włoski, trzeba go jednak nałożyć dość grubą warstwą, na dodatek na dobrych kilka minut- w tym czasie można umazać nim pół łazienki. Przez to, jak duża ilość potrzebna jest, by wykonać zabieg skutecznie, produkt jest niewydajny. Opakowanie starcza na jedną pełną depilację,a przy oszczędnym użytkowaniu na dwie depilacje samych łydek. Uważam, że jest to baaardzo nieekonomiczne rozwiązanie- jednorazowe opakowanie kosztuje nas 7-10zł, a efekt utrzymuje się ledwie przez kilka dni, odrobinę dłużej niż po użyciu maszynki, w zależności od szybkości wzrostu naszych włosków.

Nie mam tutaj zastrzeżeń konkretnie do produktu Joanny, bo wszystkie z nich działają podobnie, po prostu ta metoda depilacji jest bardzo nieekonomiczna i raczej do niej nie wrócę. 


Żel do golenia

W przeciwieństwie do kremu, temu produktowi nie można zarzucić niewydajności. Niewielka ilość żelu w kontakcie ze skórą tworzy dużo milutkiej, aksamitnej piany. Maszynka sunie po nogach gładko i bez przeszkód i chociaż skóra po zabiegu jest tępa w dotyku, to nie jest podrażniona. 

Przyczepić muszę się do zapewnień producenta, że produkt nadaje się do golenia bikini czy pach. W tych miejscach poślizg żelu jest niewystarczający, mam wrażenie, że skóra jest wręcz bardziej tępa i łatwiej zrobić sobie krzywdę. Zdecydowanie łatwiej szło mi przy użyciu zwykłego mydła. 

Za opakowanie zapłacimy około 12zł, a wystarczy nam na wiele zabiegów, w zależności od powierzchni. 

Podsumowując, szczerze polecam żel do użytku nanożnego, natomiast niekoniecznie do innych partii ciała. 

Balsam po depilacji

Swego czasu bardzo nie lubiłam używać produktów po depilacji. Balsam marki Soraya powodował takie pieczenie, że kończyło się łzami i okładami z lodu. Dlatego do balsamu Joanny podeszłam sceptycznie, szczególnie ze względu na parafinę na pierwszym miejscu w składzie. W produktach do ciała nie przeszkadza mi ona ogromnie, choć wolałabym żeby jej nie było.

Balsam pachnie bardzo łagodnie, przyjemnie, tak kąpielowo, jeśli wiecie co mam na myśli. Ma bardzo gęstą konsystencję i przez to jest też wydajny. 

Nie wywołuje żadnego podrażnienia i nie zauważyłam, by potęgował wrastanie włosków. Efekt nawilżenia utrzymuje się na skórze do kolejnego mycia, głównie za sprawą wspomnianej parafiny. Nie mogę mu nic zarzucić, bo choć nie nawilża spektakularnie, to jednak robi swoje i moje nogi po jego użyciu są po prostu ładniejsze, skóra wygląda na gładszą i ładnie błyszczy. Czy wrócę do niego? Pewnie nie, znam kilka lepszych produktów o przyjemniejszym składzie, niemniej jednak ten nie jest zły. 


Takowoż posta na dzisiaj zakończyłam, materiału zdjęciowego mam jeszcze na sto lat, więc spodziewajcie się mnie znowu już niedługo. 

:*
Milka




czwartek, 23 stycznia 2014

W poszukiwaniu pomadki idealnej, czyli subiektywny przegląd kosmetyczny cz. 2

Każdy kto mnie od czasu do czasu podczytuje zauważył pewnie, że jestem pomadkomaniaczką. Mam ich mnóstwo, pewnie około 30:)

Zaznaczam jednak, że mój kosmetyczny pedantyzm nie pozwala mi używać wszystkich na raz. Otwarte mam 3-4. Jedna w torbie, jedna w kieszeni i balsamik w słoiczku na noc.

Dwa posty na ten temat już się pojawiły tu (Carmexy) oraz tu (zbiór różności).

Dzisiaj kolejne trzy okazy.



Zacznę od sławnego masełka Nivea:

Ten produkt posiadam w trzech wersjach. Nie skusiłam się jedynie na wersją oryginalną. Masełko zamknięte jest w blaszanej puszce, która niestety szybko obciera się z napisów, noszona w torbie wygląda nieestetycznie. Pachnie niesamowicie ciasteczkami, słodko, nienachalnie. Ma biały kolor, ale nałożone w niewielkiej ilości nie bieli ust, nadaje połysk. Zawiera parafinę, dzięki czemu dość długo utrzymuje się na ustach i dobrze zabezpiecza. Jeśli chodzi o nawilżanie to jest ono niezłe, stosowana regularnie radzi sobie z przesuszeniem. Wydajność mnie powaliła. Po dwóch miesiącach mam jeszcze 3/4 opakowania. Jako balsamomaniaczka protestuję - chcę już coś nowego:D



Jako druga przed państwem Nivea, seria Pure Nature mleko i miód:

Pomadki Nivea z serii Pure Nature uważam za najlepsze tej firmy. Mają świetne zapachy, dokładnie takie na jakie liczyłam czytając nazwę. Ta tworzy na ustach warstwę ochronną, która dobrze się utrzymuje, delikatnie nawilża. Dobrze sprawdza się w roli ochronnej, torebkowej pomadki. Bardzo wydajna, ładnie się rozprowadza, nie bieli, błyszczy bardzo delikatnie. Lubię ją, ale nie kupię ponownie, ponieważ Nivea testuje na zwierzętach.





Na sam koniec wystąpi Balea Young Sweet Wonderland:

Jest to chyba jedyna pomadka, przy której mój chłopak nie mówi " Fuu, czym się znowu umaziałaś?!".
Prawdopodobnie wszystko dlatego, że ta pomadka ma piękny kakaowy zapach i słodki smak. Mogłabym ją w sumie zjeść. Opakowanie jest dość delikatne, ale na razie jeszcze żywe:) Ma brązowy kolor, ale trzeba jej nałożyć jakieś 10 warstw żeby w ogóle było go widać. Pozostawia cieniutką warstwę i szybko znika. Właściwości pielęgnacyjne również są baaardzo niewielkie. Właściwie gdyby nie zapach pewnie poiedziałabym, że jest słabiutka. Zużywa się powolutku. Niedostępna w Polsce, znajdziecie ją w DM-ach.


Tak więc trzy kolejne za mną, nie wiem kiedy następny raz, bo wydajność tych trzech wprost mnie przytłoczyła. Na razie nie zapowiada się żadne denko.

Pozdrawiam Was ciepło

:*
Milka

środa, 15 stycznia 2014

Balsam do ciała z masłem Shea Organique, czyli milion zastosowań jednego kosmetyku

Na ostatnim spotkaniu blogerów w Bydgoszczy otrzymałam od firmy Organique przepiękną paczuszkę. Dzisiaj podzielę się z Wami moją opinią na temat kultowego produktu tej marki, czyli balsamu do ciała z masłem shea.


Balsam możemy nabyć w wielu różnych wariantach zapachowych, od tych owocowych, przez nuty kwiatowe, aż po orientalne. W sklepach Organique znajdziemy też bardzo fajną opcję- kosmetyki można kupować na wagę, możemy wziąć dosłownie odrobinę na spróbowanie.

Do wyboru mamy pojemniczki o trzech pojemnościach: 100g, 40g, 10g.


Wszystkie masełka mają biały kolor i niemal identyczną konsystencję. W zależności od zapachu i serii bywają nieco gęstsze lub bardziej maślane. W tym przypadku nazwa masło nie jest do końca prawidłowa. Kosystencja jest bardziej zbita, pełna grudek, produkt topi się dopiero po zetknięciu z ciepłem. 


Muszę uczciwie przyznać, że jego konsystencja jest wadą. Ponieważ jest bardzo wrażliwa na zmiany temperatury, masełko nie nadaje się do noszenia w kieszeni blisko ciała, bo zwyczajnie się rozpuszcza i po przechyleniu wylewa z opakowania. Ponieważ jest bardzo tłuste, makabrycznie brudzi wszystko wokół. Mnie udało się rozpuścić je podczas podróży autobusem. Do końca drogi trzymałam je w otwartej dłoni, by stężało, a i tak połowa wylała mi się na spodnie:/


Jeśli chodzi o skład to znajduję tu pewną nieścisłość. Różne źródła podają różne wersje. Z całą pewnością 50% należy do masła shea, a oprócz niego znajdziemy tu również olej z pestek winogron, z awokado i sojowy. 
Balsam posiada dość intensywną nutę zapachową, jednak nie zauważyłam żadnego podrażnienia.

Do kupienia w sklepach firmowych, w niektórych salonach kosmetycznych oraz w Mydlarni u Franciszka. 



Najważniejsze czyli działanie:
1. Jako balsam do ust: Natłuszcza bardzo solidnie, ale nie zawiera parafiny, przez co krótko pozostaje na ustach. Nawilża, ale trzeba go wciąż reaplikować, by tworzył warstwę ochronną. Nadaje się do używania w domu, na noc, ale nie polecam do noszenia przy sobie, właśnie ze względu na konsystencję. Zbyt łatwo się rozpuszcza. 

2. Jako krem do rąk: Ponownie natłuszcza, ale i przez to długo się wchłania. Dobrze sprawdziło się na dłoniach mocno przesuszonych po detergentach, nie wywołało dodatkowego szczypania, a wręcz łagodziło. Nadaje się do użytku domowego, najlepiej na noc, pod rękawiczki. Nawilżenie gwarantowane. 

3. Jako balsam do ciała: Tutaj muszę się przyczepić do bardzo ważnej kwestii. Balsam jest niewydajny. Przy stosowaniu na tak dużą powierzchnię ubywa w zastraszającym tempie, a nie należy do tanich. Za 100g zapłacimy prawie 30zł. Mimo że ma rewelacyjne i długotrwałe działanie, wolę dwa razy posmarować się innym balsamem, bo ten zwyczajnie zbyt szybko znika, a ja mam już swojego ulubieńca w kategorii balsam.

4. Miejscowo na bardzo suche miejsca: Tutaj zdecydowane tak. Balsam sprawdza się świetnie, mocno koi i nawilża. Z drugiej strony maść z wit. A za 2,50 z apteki działa równie dobrze:D  

5. Jako krem do twarzy: To mój absolutny faworyt w zimowej pielęgnacji twarzy. Mam bardzo suchą skórę, miejscami wręcz się łuszczy, a na dodatek jest bardzo wrażliwa. Od pierwszego zastosowania pokochałam ten produkt za to, jak pięknie nawilża, koi, łagodzi zaczerwienienia i wypieki. Żaden krem czy olej stosowany do tej pory nie zadziałał tak świetnie. Co równie ważne mimo swojej konsystencji nie zapchał mnie, a esencja zapachowa nie podrażniła mi spojówek, kiedy używałam go pod oczy. 

6. Do masażu: Produkt pięknie pachnie, roztapia się w dłoniach, a dłonie miękko suną po skórze pokrytej masełkiem. Można go wykorzystać po prostu do masażu twarzy, co przyczyni się do lepszego ukrwienia i będzie świetną profilaktyką przeciwzmarszczkową. 

Podsumowując polecam z czystym sercem. Na chwilę obecną posiadam wiele różnych wersji, testuję zapachy w małych pojemnościach. Szczerze polecam zapach len z grejfrutem oraz truskawkę z guawą. 
W największym posiadam wersję korzenną, ale ten zapach mnie nie urzekł. Przypomina raczej czyste goździki niż jakiekolwiek ciasteczka czy cynamon. 


Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was tym długaśnym postem, nie mogłam się bardziej streścić. 

Zmiany na blogu postępują, ufam, że jest Wam tu teraz nieco wygodniej, czytelniej. W wolnej chwili będziemy (niezastąpiony M.) mieszać tutaj dalej:) 

Pozdrawiam Was ciepło
:*
Milka

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Kosmetyczne hity roku 2013

Dzisiaj podzielę się z Wami moimi ulubieńcami kończącego się już roku 2013. Na podsumowania niekosmetyczne przyjdzie pora jutro:)

Postanowiłam zminimalizować ten post najbardziej jak mogłam, dlatego ulubieńców podzieliłam na cztery kategorie. Jak zaraz zobaczycie, w niektórych ciężko było mi znaleźć nawet trzech:)

Zacznijmy od najbardziej drastycznych zmian, czyli PIELĘGNACJA TWARZY. Tutaj przewróciłam swój świat do góry nogami. Pełen post o tym, jak teraz o nią dbam, juz niedługo. Mogę tylko powiedzieć, że w zasadzie nic mi już nie brakuje:)


Mam skórę bardzo suchą, a co gorsza w okolicach nosa zmierza coraz bardziej w stronę naczynkowej.
Dlatego wśród moich ulubieńców są:
1. Iwostin Solecrin, krem z filtrem SPF50, nie zawiera alkoholu, nawilża, nieźle się wchłania. Po przypudrowaniu nie świecę się jak bombka:) Poza tym, jest to produkt polski, na dodatek w przystępnej cenie. Używałam go całe lato i nadal używam, choć być może przestawię się zimą na nieco lżejszą wersję SPF30. 
2. Organique, balsam do ciała z masłem shea. Jak sama nazwa wskazuje jest to produkt do ciała. Ma jednak świetny skład, wysoką zawartość mocno natłuszczającego masła shea oraz inne oleje. Nic tak dobrze nie radzi sobie z moim odwiecznym problemem wylinki. W prezencie urodzinowym kupiłam sobie duuuży zapas. Szersza recenzja niebawem. 
3. Ziaja nuno peeling enzymatyczny. Ten pan jest na zdjęciu jakby przypadkiem. Moim odkryciem jest po prostu peeling enzymatyczny. Ten domowej roboty, z Biochemii Urody okazał się klapą, bo rzadko miałam ochotę na jego przygotowywanie. Gotowce zdecydowanie podbiły moja pielęgnację, będę szukać kolejnych, jeszcze lepszych. Zniknął problem suchych skórek, znikają zaskórniki. No rewelacja... 

Kolejna kategoria, czyli po prostu CIAŁO:


1. Masło do ciała Flos-Lek, produkt, który otrzymałam na spotkaniu blogerek. Okazał się być zbawieniem dla łuski na nogach. Niesamowicie nawilża, a przede wszystkim na długo. Niestety jest dość trudno dostępne i kosztuje sporo, bo aż około 25zł. To dużo jak na produkt drogeryjny, ale ja na pewno wrócę do niego nie raz.
2. Żele pod prysznic Original Source. Mimo swojej nazwy jest to produkt polski, firmy Luksja. Pokochałam zapachy, choć oczywiście nie wszystkie. Nie wysuszają (te na zdjęciu), myją i są łatwo dostępne. Trzeba uważać, ponieważ poszczególne wersje różnią się składami. Wersja pomarańczowa to mój ulubieniec zimą, natomiast cytryna idealnie orzeźwia latem.
3. Ostatni produkt to krem z filtrem SPF20, przywieziony dla mnie w prezencie z Wysp Kanaryjskich. Piękny skład, brzoskwiniowy zapach i działanie nawilżające. Czego chcieć więcej? Może po prostu by był dostępny w Polsce. Na to niestety nie mam co liczyć, a szkoda, bo to najlepszy ze wszystkich testowanych przeze mnie. 

W kategorii WŁOSY ulubieniec jest tylko jeden:


Maska do włosów z jajkiem, firmy Rosyjska Kosmetyka, dla mnie ideał. Po każdej porażce wracam do niej z podkulonym ogonem. Niestety jest niemal niedostępna na polskim rynku, mam ostatnie opakowanie:( Boję się o życie moich włosów bez niej, bo nie znalazłam nic równie skutecznie nawilżającego i wygładzającego moje porowate włosy. 

Ostatnia kategoria, czyli KOSMETYKI KOLOROWE. Przyznam, że tutaj miałam największy problem. Chciałbym wymienić pół mojej rosnącej w strasznym tempie kosmetyczki. Wybrałam te, które najczęściej gościły na mojej twarzy i na dodatek mają fenomenalny stosunek ceny do jakości.


1. Paletka cieni marki Sensique, znanej też jako Pierre Rene. Tutaj numer 102. Cienie umożliwiają wykonanie dwóch postawowych, dziennych makijaży- ciepłego i chłodnego. Kosztują niecałe 10zł, znajdziemy je w każdej Naturze, a ilość komplementów na temat robionego nimi makijażu ostatnio mnie przytłoczyła. Mam też inne palety w odcieniach nude, ale ta jest zdecydowanie najczęściej używaną. Nie miałam innych wersji, na pewno spróbuję, do wyboru również zestawy matowe. 

2. Tusz do rzęs 3w1 marki MySecret, znowu będącej dzieckiem firmy Pierre Rene. Kolejny produkt za ledwie 10zł, za to świetnej jakości. Długo się trzyma, wydłuża, pogrubia i świetnie rozczesuje rzęsy. Z wyższej półki cenowej jego odpowiednikiem będzie maskara Avon Infinitize, z tym że tutaj nie mamy problemu beznadziejnego, rozlatujacego się opakowania. 

3. Obdarty z napisów korektor Eveline 8w1 rozświetlająco-kryjący. Nie jest to typowy kosmetyk kryjący, natomiast świenie sprawdza się pod oczami. Nie wysusza, przypudrowany długo się trzyma, a przede wszytskim ma na tyle jasny odcień, że nawet bladzioch, zwany mną, może go z powodzeniem używać. 

Jeżeli również robiłyście takie zestewienie, dajcie znać w komentarzach, z przyjemnością poczytam. Taki post to świetne źródło informacji:)

Pozdrawiam ciepło
Milka


wtorek, 15 października 2013

O trzech kremach do twarzy - dobry, lepszy, najlepszy?

W mojej pielęgnacji jest tak, że często sprawdzony przeze mnie produkt "leci" dalej - do mamy, siostry, czy chłopaka. Sama kupuję sobie następny egzemplarz, tylko pod warunkiem, że był rewelacyjny. Kiepskie sztuki kończą jako krem do stóp:)

Zaznaczam, że mam skrajnie wrażliwą skórę twarzy, wymagającą mocnego nawilżenia i pod tym kątem oceniam kremy:)



O recenzję kremu IsanaMed z mocznikiem prosiłyście już dawno. Muszę przyznać,że ciężko mi go zaopiniować, ponieważ nie mogłam używać go codziennie.

Produkt zamknięty jest w bardzo ciężkim szkle, ma niezbyt miły, mocno chemiczny zapach.
Jest bardzo, bardzo ciężki, choć w zetknięciu ze skórą nabiera miękkości i można go swobodnie rozprowadzić. Mimo tej tłustości nie nawilża skóry spektakularnie, powiedziałabym, że to bardzo przeciętny efekt. Przede wszystkim jednak podrażnia mnie:/ Po porządnym oczyszczeniu twarzy lub dnie spędzonym na wietrze zwyczajnie szczypie. 
Nie nadaje się dla skóry skłonnej do zapychania. Choć moja taka nie jest, mogę go stosować najczęściej co dwa dni, inaczej miałabym wysyp zakórników
Jedynym plusem(?) tego kosmetyku jest jego ogromna wydajność, obawiam się, że nigdy się nie skończy.
Temu panu już dziękujemy, nie zobaczymy się więcej.

Intensywnie nawilżający krem marki Eva jest tutaj tym lepszym:)

Lekkie, plastikowe opakowanie i cudowny zapach świeżo skoszonej łąki:) Rewelacja.
Nawilża nieźle, ma lekką kosystencję, błyskawicznie się wchłania, nie zapycha. 
Niestety ma wadę i to zasadniczą. Nie jest kremem łagodzącym, szczypie podrażnioną skórę. Dla mniej wrażliwej-super, dla tej bardziej niestety nie. 
Ja do niego już nie wrócę, ale niewrażliwej skórze z czystym sumieniem mogę polecić. 


Ostatni z naszych dzisiejszych gości, czyli nowość od Eveline, intensywnie nawilżający krem-żel.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to świetny skład tego kosmetyku. Kwas hialuronowy naprawdę tam jest:) 
Ma delikatny, przyjemny zapach, i aksamitną kremowo-żelową konsystencję. Łatwo się rozprowadza i szybko wchłania. 
Nawilża i łagodzi podrażnienia, nie boję się go używać. Nie zapycha, chyba nie widzę w nim wad:)
Może jedyną będzie ciężkie szklane opakowanie. 
Wrócę do niego jeszcze nie raz, podobnie jak moja siostra i być może też mój chłopak. Krem jest świetny, szczerze polecam. 


Miałyście do czynienia z tymi kremami? Dajcie znać jak sprawdziły się u Was. 

Muszę opanować bloggera... Nie można tak psuć zdjęc:/

Pozdrawiam ciepło
Milka

sobota, 6 kwietnia 2013

2:1, czyli dwa cuda i jeden bubel- porównanie masek do włosów, maskowy ulubieniec.

Bardzo lubię takie skondensowane recenzje, można dowiedzieć się czegoś o kilku produktach na raz i wybrać najlepszy da siebie. 

Dzisiaj na tapecie trzy maski do włosów, w tym jedno niemiłe zaskoczenie. 


Na pierwszy ogień coś niemiłego, potem będzie przyjemniej:) 




Nie ukrywam, że jest to dla mnie bardzo przykre zaskoczenie. To bardzo chwalony produkt, wiele włosomaniaczek go poleca. U mnie niestety kompletnie się nie sprawdził.

Po kolei: w zapachu faktycznie czuć gumę do żucia, ale jest to zapach typowo chemiczny, utrzymuje się na włosach bardzo długo, jest dość intesywny. 

Maska jest gęsta, dość wydajna, ale ja mam 750ml (250 oddałam w rozdaniu), więc słabo widzę zużycie. 

Jeśli chodzi o działanie spodziewałam się wygładzenia, blasku. Nie da się ukryć, że wysoko postawiłam poprzeczkę. Wygładzenie obecne, niestety łącznie z obciążeniem. Pierwszego dnia włosy lekko suche, ale gładkie, całkiem nieźle się prezentowały. Drugiego były suchym, sztywnym sianem, na dodatek matowym i przylepionym do głowy. Nadawały się tylko do mycia. 

Niestety, mimo wielu prób i różnych metod, maska okazała się bublem, po jednym użyciu włosy bardzo traciły wizualnie, po kilku-również kondycyjnie. 

Zdecydowanie nie wrócę, natomiast nie odradzam, dla wielu to ulubieniec. Mam jeszcze ponad 500ml, na razie oddałam na użytek siostrze, to baardzo dużo, jeśli coś nam nie służy:(

1l kosztuje 27zł, dostepna w sklepach fryzjerskich i przez internet.


Teraz pora na coś przyjemniejszego:


Ta maska to absolutnie wspaniała niespodzianka, sama nie wiem czemu, skoro ma najwyższą w swojej kategorii ocenę na wizażu:)

Pachnie lekko kokosowo, troszkę jak mleczny Kallos, zapach jest nienachalny. 
Jest gęsta, średnio wydajna. 

Moje włosy po jej użyciu są lekkie, nawilżone, sprężyste, długo zachowują świeżość. Nie puszą się nadmiernie, wyglądają zdrowo. 

Zdecydownie polecam i sama będę wracać. 

Cena jest ogromną zaletą 1l/16zł.



To kosmetyk, którego recenzji jeszcze nie widziałam, mój niepodważalny ulubieniec w kategorii maski:


Termoaktywna maska- Rosyjska Kosmetyka


Ponieważ nie ma go nigdzie zamieszczam skład:



300ml maski kosztuje ok. 13 złotych, ja kupuję ją stacjonarnie, ale dostępna jest też przez internet.

Jak widać skład jest imponujący, sporo ekstraktów, żółtko, nawilżacze i zmiękczacze. 

Takie właśnie są moje włosy po niej- miękkie, nawilżone, lśniące i sypkie. Producent zaleca użycie 1-2 minutowe i nawet w tak krótkim czasie działa, choć nie tak spektakularnie. 

Pachnie przyjemnie, ma średnio gęstą konsystencję, przez co jest bardzo wydajna, no i ten wściekle żółty kolor. 

Zostawiłam połowę, bo bałam się, że będę miała w szafie buble, a wiem, że ona poradzi sobie z każdą masakrą:)  Teraz kiedy wiem, że Coco też sobie radzi, będę ją dalej używać z przyjemnością i na pewno kupię znowu. 



Podsumowując: Coco i Termoaktywną bezwzględnie polecam, zakupu Stapiz żałuję, ale i nie odradzam. 

Recenzje krótkie, ale mam nadzieję, że dały Wam pogląd na te produkty. 

Niestety ze względu na maturę, nie mogę pojawiać się tu tak często jak bym chciała, obiecuję pracę na pełnych obrotach po 20-tym maja. 

Trzymajcie kciuki i dajcie znać, czy miałyście do czynienia z tymi produktami:)

:* 
Milka

P.S. Chcecie aktualizację włosową? Nie czuję potrzeby dodawania jej co miesiąc, ale jeśli jesteście zainteresowane nie ma problemu:)

niedziela, 27 stycznia 2013

Kosmetyczka wyjazdowa, czyli powrót z urlopu.

Ten post planowałam wstawić jeszcze przed wyjazdem, doszłam jednak do wniosku, że będzie bardziej przydatny, jeśli opiszę jak produkty się sprawdziły.

Podsumowując czas ferii mogę powiedzieć tylko, że buzia przetrwała, choć z lekkim przesuszem, doprowadzenie do porządku włosów zajęło mi więcej czasu.

Tymczasem wracam do was, choć z kiepską częstotliwością. Studniówka jasno pokazała, że najwyższy czas ostro wziąć się do roboty.



Starałam się ograniczyć do minimum, toteż mnóstwo tu próbek.
Zaznaczam że wyjazd trwał tydzień.

Jeśli chodzi o twarz pojechały ze mną:
Krem zimowy Flos-lek z filtrem 50, teoretycznie ochronny, odwrócił się do was pupą... Niestety sprawdził się bardzo słabo. Jest okrutnie gęsty, ciężki, i niestety nie zapewnił odpowiedniego nawilżenia. Wyglądałam jak w czasie wylinki...

Krem znacznie lepszy, czyli Oeparol, sinie nawilżający. Bardzo się polubiliśmy i na pewno pojawi się tu jego szersza recenzja.

Pojechało oczywiście mydełko Allep, opinia tu i żel do twarzy prosto z Biedronki.

Włosy musiały zadowolić się minimum w postaci:
Odżywki Mrs. Potters do mycia, wersja z lotosem i kolagenem, faktycznie dodaje objętości, ale za słabo nawilża, słabsza od siostry z aloesem.

Olejku rycynowego, który pomógł mi w walce z podkaskowym puchem, ładnie wygładzał i nabłyszczał.

Lotionu Babuszki Agafji, wersja wzmacniająca, bez szału(uciekł ze zdjęcia, nie wiem gdzie był).

Kremu Johnsons Baby, jako zabezpieczenie końcówek, bez rewelacji.

Tutaj jedno zaskoczenie. Któregoś dnia nie mogłam już patrzeć na suchość włosów i potraktowałam je kremem Oeparol... REWELACJA! Ładnie nawilżył, efekt się utrzymał. Nie będę go stosować do włosów, ale sprawdził się bardzo dobrze.

Poza tym różne drobiazgi, w tym moja ulubiona pasta BlanxMed, czy rozgrzewacz na zimowe wiczory OS pomarańcza i lukrecja.
No i "perfumy" z Biedronki, o zaskakująco dobrej jakości, bardzo trwały zapach, świetnie imituje zielone jabłuszko DKNY.
Znienawidzony Adidas, kiepskawy krem do rąk i Cp, zaczęłam kurację na wyjeździe.


Pozdrawiam was ciepło, wracam do codzienności wypoczęta i dziekuję, że tu zaglądałyście:)

:*
Milka

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Podsumowanie pielęgnacji w grudniu, Khadi Indygo.

Mama umalowana, fryzjer w pogotowiu, więc w chwili wolnego odezwę się do Was.

Przede wszystkim życzę Wam wszystkiego co najlepsze w nadchodzącym roku, bawcie się dziś świetnie i zacznijcie go z mnóstwem nowych nadziei, marzeń i radości :)

Tak wyglądały moje włosy w listopadzie:


Tuż pod nim zdjęcie z grudnia:




Kolory bez lampy wyszły przekłamane, jednak chciałam pokazać, że blask to nie tylko zasługa lampy.
Włosy są zdecydowanie ciemniejsze, a to za sprawą sobotniego farbowania mieszanką czerni i indyga Khadi.
Nie myłam jeszcze włosów, nie wypowiem się co do trwałości, natomiast kolor jest niewątpliwie bardziej intensywny, nieco chłodny. Nie jest to czysta czerń, ma brązową poświatę i przebijają spod niej moje czerwonawe tony, jednak robiłam dziś zdjęcia do dowodu i kolor na nich jest zupełnie ciemny, lekko niebieskawy.

Pełna receznja jeszcze się pojawi, na pewno efekt po tej mieszance jest lepszy niż po czystej czerni, za miesiąc użyję samego indygo i będę obserwować efekty.

A jak mają się moje włosy?

Jestem bardzo zadowolona z postępów w pielęgnacji, są błyszczące, gładsze, lepiej nawilżone.
W ciągu ostatnich miesięcy nauczyłam się rozpoznawać co im służy, a co nie.
W ciągu tego miesiąca urosły ok.2,5 cm. Niestety słabo je wspomagałam. W styczniu postaram się bardziej.
Cieszy mnie, że przestały wypadać i objętość kucyka powoli zmierza do swoich 10 cm+ 2cm grzywki.

Te produkty pielęgnowały moje włosy w grudniu:


Część z nich to niewypały, inne czekają na swoją kolej do recenzowania. 
Najbardziej zadowolona jestem z olejku Isana oraz odżywki Mrs Potters.
Najgorsze zdecydowanie były Kuracja Wzmacniąca Marion oraz odżywka Artiste tutaj recenzja
Polubiłam się z olejem kokosowym. 
Stosowanie maski Isana oraz odżywki Ziaja dopiero zaczynam, nie wypowiadam się na ich temat.
Myślałam, że odżywka b/s Joanny będzie moim ulubieńcem tymczasem chyba znalazłam jej lepszego następcę:)
Jantar to wielki znak zapytania, nie wiem co o nim sądzić. To moja druga butelka, jeszcze wypowiem się na jego temat. 
Recenzja Hegronu b/s tu

A teraz zdjęcie motywujące: Tak wyglądały moje włosy na koniec sierpnia:


Dostrzegacie różnicę?

Marzy mi się utrzymanie przyrostu powyżej 2,5cm. W 12 miesiący daje to 30cm. Około 10 muszę w przyszłym roku ściąć. +20 cm to szczyt moich marzeń o długości:)

:* 
Milka



piątek, 28 grudnia 2012

Kosmetyk o tysiącu twarzy-mój hit 2012, ważne pytanie.

Ten post to nie tylko wybór ulubieńca roku, ale też początek cyklu postów "Kosmetyk o tysiącu twarzy". Co pewien czas postaram się wybrać spośród rzeszy kosmetyków taki, który ma najwięcej zastosowań:)

Dziś na tapecie oliwka Hipp, mój ulubieniec. Dlaczego? Zaraz wszystko wyjaśnię.


Opakowanie jest poręczne, ładnie leży w dłoni i dzięki lekkiej chropowatości nie ślizga się. Produkt pachnie bardzo subtelnie, tak dzieciaczkowato:) 




Skład zachęca do używania, gdyż poza olejem słonecznikowym i migdałowym, znajdziemy tutaj tylko wit E w roli konserwantu i zapach. Produkt nie powinien uczulać.

Jest łatwo dostępny i tani.

Do czego go uzywam i jak działa?
1. Do zmywania makijażu oczu. To pozostałość po OCM, które wykluczyłam ze swojej pielęgnacji. Radzi sobie najlepiej ze wszystkich olejków, a do tego nie podrażnia, nie szczypie i przyjemnie natłuszcza skórę wokół oczu. O stokroć lepszy od wszelakich płynów micelarnych, mleczek i innych cudów.
2. Do pielęgnacji włosów, zmiękcza i nawilża, może nie jest to nr1, ale sprawdza się u mnie o niebo lepiej niż Alterra.
3. Opcja dla leniuchów, czyli zamiast balsamowania, kąpiel z dodatkiem oliwki. Skóra genialnie zmiękczona i nawilżona.
4. Po depilacji woskiem, nie tylko pozwala błyskawicznie usunąć resztki wosku, ale też w przeciwieństwie do różnych balsamów nie potęguje zaczerwienienia i nie szczypie. Poza tym patrz wyżej- wygładzenie, zmiękczenie, nawilżenie skóry.
5. Przy problemach z suchą skórą, ładnie nawilża, a nie zapycha.
6. Dobry do mieszanki OCM.
7. Ratuje dłonie i stopy, te odmrożone i przesuszone, doskonały jako kompres.

Znacie inne zastosowanie dla tej oliwki?

Tymczasem ważne dla mnie pytanie. Noszę się z zamiarem kolejnego podcięcia włosów. Zniszczona część to ta, którą farbowałam chemicznie, jest to około 12cm, najbardziej ostatnie 5-7. Żeby pozbyć się wszystkiego musiałabym obciąć połowę długości włosów. Nie chcę tego robić, szczególnie teraz, przed studniówką. Zdrugiej strony, przesąd gosi, że po studniówce nie należy tego robić.

Zniszczenia są coraz niżej, jednak ciągłe podcinanie powoduje, że pod względem długości stoję w miejscu.

Pytanie brzmi: Obciąć solidne 5cm teraz a potem za pół roku, czy kontynuować podcinanie po 2 co miesiąc i olać przesądy?
Będę płakać za każdym centymetrem, bo mam teraz najdłuższe włosy w życiu:(


środa, 5 grudnia 2012

O rutynie pielęgnacyjnej... cz.1-włosy

Na samym początku drogi do pięknych włosów rzucałam się na wszystko co u kogoś poskutkowało, dało mniej lub bardziej spektakularne efekty. Dzisiaj już wiem, jak wiele popełniałam błędów. Chciałabym się z Wami podzielić tym, co wydaje mi się istotne.

Po co w ogóle jest taka rutyna? 

Po to by móc bacznie obserwować włosy po pierwsze. W początkach pielęgancji kierowałam się powszechnym: zmieniaj produkty, żeby włosy się nie przyzwyczajały. Więc zmieniałam. I nie wiedziałam czy to ta maska mi szkodzi, czy może ten olejek. Zwyczajnie żle interpretowałam nadmiar widaomości płynących zewsząd.

Po drugie dla oszczędności czasu. Kiedy wiemy czego używamy, kiedy jest dzień mycia, a kiedy spa, wiemy co po kolei, jak rozplanować dobrze dzień.


Jak to wygląda w praktyce?

Założyłam sobie zeszyt. Zapisuję w nim co danego dnia nakładałam na włosy, w jakiej kolejności. Dzięki niemu wiem, kiedy ostatnio oczyszczałam włosy, a kiedy była bomba proteinowa:) I czy już pora na kolejną:)
Pomaga mi też w prowadzeniu bloga i kontrolowaniu zakupów.

Wiem, że powinnam myć włosy co trzy dni, bo od kiedy są dobrze nawilżone bardziej się przetłuszczają. Zachowuję równy odstęp, wybrałam środę wieczorem i sobotę.

Środa wygląda tak: Nakładam na włosy maskę, na nią olej, po około 2-3h zmywam, raczej nie nakładam nic na skalp, on za tym nie przepada. Używam odżywki d/s, rozczesuję kłaczki po nałożeniu odżywki b/s, kiedy są jeszcze wilgotne. Dzięki temu unikam puchu, są lepiej wygładzone. Oczywiście wszystko za pomocą grzebienia z rzadkimi zębiskami:) Dodatkowe zabezpieczenie nakładam na sucho.

W sobotę: Wieczorem nakładam olej na długość, na całą noc. Rano dokładam coś na skalp, trzymam nie więcej niż 1h. Myję i nakładam maskę na godzinkę. Potem jak zwykle odżywka(wiem że to nie jest konieczne ale przyzwyczaiłam się), czasem płukanka. Kontynuuję jak wyżej:)

W dni między myciami dokładam zabezpieczenie, lub odświeżam włosy myjąc grzywkę:)

W ten sposób jestem pewna co mi zaszkodziło i co zapakować w drogę do łazienki:)
Nie mam też zalegających otwartych produktów, wszystko zużywam na bieżąco.

Jeżeli nie domyję oleju, następnego dnia, by nie szkodzić kłaczkom, myję włosy odżywką. Np. jeśli w środę wieczorem zrobię to niedokładnie, zwijam włoski w koczek, i po powrocie ze szkoły w czwartek myję odżywką, a kolejne mycie przychodzi w sobotę( niedzielę rano)

150 ml maski starcza mi na miesiąc używania dwa razy w tygodniu, bo przy aplikacji na suche włosy zużywam jej więcej.
Nowe produkty wprowadzam w momencie włosowej aktualizacji, raczej nie używam tego samego zestawu dłużej niż przez miesiąc.

Oczywiście codziennie wcierka i maskowanie odrostu:)

Ponieważ jest środa zmykam spłukiwać maskę i olej:)

Wiele jeszcze przede mną, ale wiele już osiągnęłam. Z mega niecierpliwością czekam na paczkę z Setare, która wczoraj została wysłana. Liczę na nią jutro lub w piątek:)

:*
Milka
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Popularne posty