Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ulubieniec. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ulubieniec. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Nowość z drogeryjnej półki - płyn micelarny Green Pharmacy

Cześć Kochane:)

Dzisiaj powrót do tematu pielęgnacji, tym razem do demakijażu. Ten produkt już na wstępie mogę nazwać moim odkryciem ostatnich dni. Chapsnęłam go z półki niemalże zaraz po dostawie, przetestowałam na sobie oraz wieczorowych makijażach moich sióstr i sprawdza się super:)


Dlaczego mnie tak zachwycił??

Po pierwsze skład: Aqua, Glycerin, Sodium Cocoamphoacetate, Polysorbate-20, Maltooligosyl Glucoside/Hydrogenated Starch Hydrolysate, Propylene Glycol, Avena Sativa Kernel Extract, Panthenol, Citric Acid, Tetrasodium Edta, DMDM Hydantoin, Iodopropynyl Butylcarbamate

Produkt nie zawiera parabenów, detergentów, sztucznych barwników ani substancji zapachowych. 
Skład bije na głowę firmy takie jak np. Tołpa, której płyn już niebawem tutaj zagości. 

Dostępne są dwie wersje produktu - rumiankowa oraz z owsem. Różnią się one tylko jednym składnikiem tj. ekstraktem. 

Za 500 ml płynu bez promocji płacimy 12zł. No biznes życia.

Opakowanie jest solidne, poręczne i zamykane na klik, który obawiam się, że długo nie pożyje, dlatego trzeba się z nim ostrożnie obchodzić. Otworek jest na tyle nieduży, że wylewa się optymalna ilość produktu i nie ma mowy o wylewaniu na ręce czy podłogę. 

Zapachu brak, jest zupełnie neutralny. 

A co z działaniem??

Jako jeden z nielicznych testowanych przeze mnie przeszedł test linera żelowego Essence. Jednym wacikiem zmywam makijaż oka niemalże do końca, drugim dokonuję tylko drobnych poprawek. Nic mnie nie szczypie, mimo moich wrażliwych oczu, nie muszę trzeć ani szorować, wszystko ładnie się rozpuszcza i zostaje na waciku. 
Spokojnie domył nawet mocne smokey z graficzną kreską - ledwie dwoma wacikami. 

Pozostawia na skórze delikatną warstwę, jednak nie jest ona klejąca czy drażniąca, tak jak w wielu innych produktach. 

Szczerze polecam każdemu, kto szuka dla siebie ulubieńca. Za tę kwotę warto spróbować, bo nie mogę mu nic zarzucić i zdecydowanie otrzymuje tytuł mojego ulubieńca w tej kategorii produktów.

Czy już znacie i kochacie??

:*
Milka



piątek, 6 czerwca 2014

Garść kosmetyków Flos-Lek, coś dla twarzy i coś dla ciała

Z marką Flos-Lek nie miałam wiele do czynienia. Na krótki czas w mojej kosmetyczce pojawił się żel pod oczy, który niespecjalnie zapadł mi w pamięć.
Kiedy na spotkaniu blogerek otrzymałam od firmy paczkę kosmetyków pielęgnacyjnych byłam zaskoczona, ponieważ nie wiedziałam, że ich oferta jest tak szeroka.
Jak niedługo się przekonacie wiele firm zawiodło mnie bardzo, natomiast ta paczka jest jedną z najbardziej udanych. Dobre opinie pisze się przyjemnie:)



Na pierwszy ogień najlepszy moim zdaniem produkt, czyli Masło do ciała Opuncja i Biała herbata. 

Nie wiem z jakiej racji, ale to masło niesamowicie pachnie winogronami. Zapach zostaje na ciele na długo, podobnie jak efekt mocnego nawilżenia skóry. To prawdopodobnie najlepszy produkt nawilżający jaki testowałam. Masło nie zawiera parafiny, a mimo to tworzy otulającą warstewkę, która utrzymuje w dobrym stanie nawet moją ekstremalnie suchą skórę nóg. Wchłania się dość powoli, ale jest to na tyle treściwy i skuteczny kosmetyk, że jestem w stanie mu to wybaczyć.

Swoje działanie zawdzięcza składowi, który opływa w emolienty i choć nie jest to skład naturalny to działa u mnie lepiej niż niejeden kosmetyk z wielkim napisem EKO.

Masełko testowałam w skrajnych warunkach, bo zimą, kiedy skóra wręcz na mnie pęka i łuszczy się. Szkoda mi było je zużyć, bo niestety jest dość ciężko dostępne. Na pewno znajdziecie je w niektórych aptekach i sklepach zielarskich, a także w sieci drogerii Super-Pharm. 

Występuje w kilku różnych wersjach zapachowych, od owocowych, aż po bardzo słodkie, więc każdy znajdzie coś dla siebie. 
Nie jest tanie bo za opakowanie o pojemności 240ml zapłacimy minimum 20zł. 

Z całego serca polecam wszystkim sucholcom, szczególnie na okres zimowy. Z całą pewnością do niego wrócę i będę testować inne wersje zapachowe, bo winogrono nie jest najbliższe mojemu sercu, pod jednym wszakże warunkiem - że uda mi się je gdzieś dorwać. 

Dermowypełniający krem na dzień


Przyznam, że to lekka gafa, wrzucać blogerkom do paczki krem dermowypełniający. Produkt dostała do testowania moja mama, a i ja z czystej ciekawości pacnęłam go kilka razy na twarz. 

Zarówno ja jak i mama, mamy co to tego kremu podobne odczucia. Konsystencja to istne cudo, lekka, aksamitna, wchłania się błyskawicznie, nie zostawia na twarzy żadnej warstwy, nadaje się pod makijaż.
Bardzo sympatycznym aspektem kremu jest zapach - świeży, nienachalny, bardzo przyjemny.

Nawilżenie nie jest może spektakularne, ale skóra po jego użyciu jest zrelaksowana, wygląda ładnie i zdrowo. Od kremu na dzień nie wymagam takiego działania jak od produktu na noc. 
Mimo bardzo wrażliwej cery mojej i mamy, żadna z nas nie odczuła podrażnienia, nawet wtedy, gdy skóra była lekko zmasakrowana po dniu na wietrze. 

Jeśli chodzi o jego działanie dermowypełniające, to nie oszukujmy się. Żaden krem nie usunie nam zmarszczek, takie cuda tylko u chirurga. Na pewno jednak ładnie nawilżona, promienna skóra wygląda młodziej i mama była z efektów działania kremu zadowolona. Niewykluczone, że wróci do tego kosmetyku w najbliższym czasie, bo ciężko o dobry krem do cery wrażliwej, a ten sprawdzał się dobrze. 

Produkt kosztuje przyzwoicie, bo około 25zł za 50ml. 


Nawilżająca maseczka Happy Per Aqua

To jest produkt o bardzo wysokiej zawartości mocznika, znajdziemy go już na trzecim miejscu w składzie, niedaleko przed sokiem z aloesu i olejem z nasion bawełny. 
Ze względu na obecność mocznika, u osób z nadwrażliwością na ten składnik, może wystąpić podrażnienie. Prawdopodobnie stąd wynikają skrajne recenzje. Moja skóra, choć wrażliwa, najwyraźniej ma mocznik w poważaniu, bo toleruje maseczkę bardzo dobrze.

Producent zmyślnie podzielił 10ml saszetkę na części, dzięki czemu maseczka się nie marnuje. Konsystencja jest dość rzadka, stąd niewiele produktu trzeba, by pokryć nim całą twarz, szyję i dekolt.

Jeśli chodzi o wspomniane nawilżenie, to mam mieszane uczucia. Maseczka nawilża, nie zaprzeczam, lepiej niż wiele innych, testowanych przeze mnie. Wciąż jednak nie jest to poziom nawilżenia, który zapewniłaby długotrwały komfort mojej marudnej, suchej jak wiór skórze. Na razie nie znalazłam nic lepszego od tej maseczki, dlatego ma ode mnie plusa. 

Z przyjemnością kupiłabym całą tubkę jednak produkt dostępny jest tylko w 10ml saszetkach, w cenie około 1,50zł. 


Podsumować te produkty mogę prosto: są bardzo dobre, za szczególnym uwzględnieniem masła, które jest moim ulubieńcem. Mniej wymagającym niż moja cerom, mogę śmiało polecić wszystkie. 

Tymczasem życzę Wam miłego wieczoru i idę wyciągać mojego M. do kina, w końcu jest piątek wieczór prawda??  :)

:*
Milka

środa, 15 stycznia 2014

Balsam do ciała z masłem Shea Organique, czyli milion zastosowań jednego kosmetyku

Na ostatnim spotkaniu blogerów w Bydgoszczy otrzymałam od firmy Organique przepiękną paczuszkę. Dzisiaj podzielę się z Wami moją opinią na temat kultowego produktu tej marki, czyli balsamu do ciała z masłem shea.


Balsam możemy nabyć w wielu różnych wariantach zapachowych, od tych owocowych, przez nuty kwiatowe, aż po orientalne. W sklepach Organique znajdziemy też bardzo fajną opcję- kosmetyki można kupować na wagę, możemy wziąć dosłownie odrobinę na spróbowanie.

Do wyboru mamy pojemniczki o trzech pojemnościach: 100g, 40g, 10g.


Wszystkie masełka mają biały kolor i niemal identyczną konsystencję. W zależności od zapachu i serii bywają nieco gęstsze lub bardziej maślane. W tym przypadku nazwa masło nie jest do końca prawidłowa. Kosystencja jest bardziej zbita, pełna grudek, produkt topi się dopiero po zetknięciu z ciepłem. 


Muszę uczciwie przyznać, że jego konsystencja jest wadą. Ponieważ jest bardzo wrażliwa na zmiany temperatury, masełko nie nadaje się do noszenia w kieszeni blisko ciała, bo zwyczajnie się rozpuszcza i po przechyleniu wylewa z opakowania. Ponieważ jest bardzo tłuste, makabrycznie brudzi wszystko wokół. Mnie udało się rozpuścić je podczas podróży autobusem. Do końca drogi trzymałam je w otwartej dłoni, by stężało, a i tak połowa wylała mi się na spodnie:/


Jeśli chodzi o skład to znajduję tu pewną nieścisłość. Różne źródła podają różne wersje. Z całą pewnością 50% należy do masła shea, a oprócz niego znajdziemy tu również olej z pestek winogron, z awokado i sojowy. 
Balsam posiada dość intensywną nutę zapachową, jednak nie zauważyłam żadnego podrażnienia.

Do kupienia w sklepach firmowych, w niektórych salonach kosmetycznych oraz w Mydlarni u Franciszka. 



Najważniejsze czyli działanie:
1. Jako balsam do ust: Natłuszcza bardzo solidnie, ale nie zawiera parafiny, przez co krótko pozostaje na ustach. Nawilża, ale trzeba go wciąż reaplikować, by tworzył warstwę ochronną. Nadaje się do używania w domu, na noc, ale nie polecam do noszenia przy sobie, właśnie ze względu na konsystencję. Zbyt łatwo się rozpuszcza. 

2. Jako krem do rąk: Ponownie natłuszcza, ale i przez to długo się wchłania. Dobrze sprawdziło się na dłoniach mocno przesuszonych po detergentach, nie wywołało dodatkowego szczypania, a wręcz łagodziło. Nadaje się do użytku domowego, najlepiej na noc, pod rękawiczki. Nawilżenie gwarantowane. 

3. Jako balsam do ciała: Tutaj muszę się przyczepić do bardzo ważnej kwestii. Balsam jest niewydajny. Przy stosowaniu na tak dużą powierzchnię ubywa w zastraszającym tempie, a nie należy do tanich. Za 100g zapłacimy prawie 30zł. Mimo że ma rewelacyjne i długotrwałe działanie, wolę dwa razy posmarować się innym balsamem, bo ten zwyczajnie zbyt szybko znika, a ja mam już swojego ulubieńca w kategorii balsam.

4. Miejscowo na bardzo suche miejsca: Tutaj zdecydowane tak. Balsam sprawdza się świetnie, mocno koi i nawilża. Z drugiej strony maść z wit. A za 2,50 z apteki działa równie dobrze:D  

5. Jako krem do twarzy: To mój absolutny faworyt w zimowej pielęgnacji twarzy. Mam bardzo suchą skórę, miejscami wręcz się łuszczy, a na dodatek jest bardzo wrażliwa. Od pierwszego zastosowania pokochałam ten produkt za to, jak pięknie nawilża, koi, łagodzi zaczerwienienia i wypieki. Żaden krem czy olej stosowany do tej pory nie zadziałał tak świetnie. Co równie ważne mimo swojej konsystencji nie zapchał mnie, a esencja zapachowa nie podrażniła mi spojówek, kiedy używałam go pod oczy. 

6. Do masażu: Produkt pięknie pachnie, roztapia się w dłoniach, a dłonie miękko suną po skórze pokrytej masełkiem. Można go wykorzystać po prostu do masażu twarzy, co przyczyni się do lepszego ukrwienia i będzie świetną profilaktyką przeciwzmarszczkową. 

Podsumowując polecam z czystym sercem. Na chwilę obecną posiadam wiele różnych wersji, testuję zapachy w małych pojemnościach. Szczerze polecam zapach len z grejfrutem oraz truskawkę z guawą. 
W największym posiadam wersję korzenną, ale ten zapach mnie nie urzekł. Przypomina raczej czyste goździki niż jakiekolwiek ciasteczka czy cynamon. 


Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was tym długaśnym postem, nie mogłam się bardziej streścić. 

Zmiany na blogu postępują, ufam, że jest Wam tu teraz nieco wygodniej, czytelniej. W wolnej chwili będziemy (niezastąpiony M.) mieszać tutaj dalej:) 

Pozdrawiam Was ciepło
:*
Milka

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Cieniowe love, czyli co można upolować na wyprzedaży w Naturze

W większości sklepów zaczęła się już fala poświątecznych wyprzedaży. Sięgnęła ona również drogerii Natura, gdzie z magazynu do szaf powędrowały ostatki kolekcji i stare edycje limitowane. Wiele produktów marek Catrice i Essence na dobre zostaje wycofanych, sprzedawane są więc za bezcen. 

Do cieni w kremie podchodziłam jak pies do jeża, ponieważ mam niemiłe doświadczenia z cieniem Oriflame, a osławione Color Tatoo bardzo różnią się między sobą jakością.

Jednak kiedy na półce przyuważyłam wyprzedawane już Made to Stay od Catrice, za zawrotne kwoty od 5 do 7zł, skusiłam się na jeden odcień: 080 Copper&Gabbana. Jest to piekny, złoto-miedziany kolor, świetnie kontrastujący z niebieską tęczówką (z innymi również, ale tu efekt gwarantowany). 

Po przetestowaniu go wróciłam po pozostałe dostępne kolory czyli srebrzysto-fioletowy 070 Mauvie Star oraz 060 Jennifer's Goldrush ni to zielony ni złoto-brązowy.

Od lewej: 080,070,060  środkowy stracił kawałek napisów podczas odklejania ceny.

Czasami (a nawet bardzo często) zdarza się, że wyprzedawane kosmetyki są już "zmacane". W mojej drogerii cienie były z boku oklejone etykietką, więc absolutnie nic takiego nie miało miejsca. 

Zamknięte są w szklanych pojemniczkach, nieco węższych od tych z Maybelline, przez co wydobycie jest utrudnione, ale wciąż można dokonać tego bez problemu palcem. 

Wszystkie dostępne kolory mają w sobie nutę perłowo-brokatową, którą jednak można zgasić nakładając w załamanie matowy cień. Decydując się na cień w srebrnych lub złotych odcienniach nie wymagam by były matowe. 

Z ich pomocą możemy stworzyć zarówno dzienny jak i wieczorowy makijaż, w zależności od tego, co do nich dołożymy.


Od lewej: 060,070,080


Cienie mają konsystencję musu, są bardziej miękkie i delikatne niż Color Tatoo, przez co trzeba nakładać je ostrożniej. Lepiej dołożyć drugą warstwę, niż przesadzić i mieć problem z rozprowadzeniem. 



Od lewej: 080,070,060

To, co jest ich największą zaletą to trwałość. Od nałożenia trzymają się solidne 6/8 godzin bez bazy, a jeśli "przydusimy" je dodatkowo cieniem sypkim w załamaniu, mogą trzymać się jeszcze dłużej. Nadadzą się również jako baza pod inne cienie. 

 Dla mnie te cienie to super opcja na wyjazd, kiedy mogę zabrać słoiczek i on sam, bez bazy czy dodatkowego cienia, zrobi mi cały makijaż. Szczerze polecam sprawdzić, czy i u Was ostały się jakieś resztki, bo za te niewielkie pieniądze warto je przetestować. A nuż polubicie je tak bardzo jak ja?

Pozdrawiam Was ciepło
Milka

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Kosmetyczne hity roku 2013

Dzisiaj podzielę się z Wami moimi ulubieńcami kończącego się już roku 2013. Na podsumowania niekosmetyczne przyjdzie pora jutro:)

Postanowiłam zminimalizować ten post najbardziej jak mogłam, dlatego ulubieńców podzieliłam na cztery kategorie. Jak zaraz zobaczycie, w niektórych ciężko było mi znaleźć nawet trzech:)

Zacznijmy od najbardziej drastycznych zmian, czyli PIELĘGNACJA TWARZY. Tutaj przewróciłam swój świat do góry nogami. Pełen post o tym, jak teraz o nią dbam, juz niedługo. Mogę tylko powiedzieć, że w zasadzie nic mi już nie brakuje:)


Mam skórę bardzo suchą, a co gorsza w okolicach nosa zmierza coraz bardziej w stronę naczynkowej.
Dlatego wśród moich ulubieńców są:
1. Iwostin Solecrin, krem z filtrem SPF50, nie zawiera alkoholu, nawilża, nieźle się wchłania. Po przypudrowaniu nie świecę się jak bombka:) Poza tym, jest to produkt polski, na dodatek w przystępnej cenie. Używałam go całe lato i nadal używam, choć być może przestawię się zimą na nieco lżejszą wersję SPF30. 
2. Organique, balsam do ciała z masłem shea. Jak sama nazwa wskazuje jest to produkt do ciała. Ma jednak świetny skład, wysoką zawartość mocno natłuszczającego masła shea oraz inne oleje. Nic tak dobrze nie radzi sobie z moim odwiecznym problemem wylinki. W prezencie urodzinowym kupiłam sobie duuuży zapas. Szersza recenzja niebawem. 
3. Ziaja nuno peeling enzymatyczny. Ten pan jest na zdjęciu jakby przypadkiem. Moim odkryciem jest po prostu peeling enzymatyczny. Ten domowej roboty, z Biochemii Urody okazał się klapą, bo rzadko miałam ochotę na jego przygotowywanie. Gotowce zdecydowanie podbiły moja pielęgnację, będę szukać kolejnych, jeszcze lepszych. Zniknął problem suchych skórek, znikają zaskórniki. No rewelacja... 

Kolejna kategoria, czyli po prostu CIAŁO:


1. Masło do ciała Flos-Lek, produkt, który otrzymałam na spotkaniu blogerek. Okazał się być zbawieniem dla łuski na nogach. Niesamowicie nawilża, a przede wszystkim na długo. Niestety jest dość trudno dostępne i kosztuje sporo, bo aż około 25zł. To dużo jak na produkt drogeryjny, ale ja na pewno wrócę do niego nie raz.
2. Żele pod prysznic Original Source. Mimo swojej nazwy jest to produkt polski, firmy Luksja. Pokochałam zapachy, choć oczywiście nie wszystkie. Nie wysuszają (te na zdjęciu), myją i są łatwo dostępne. Trzeba uważać, ponieważ poszczególne wersje różnią się składami. Wersja pomarańczowa to mój ulubieniec zimą, natomiast cytryna idealnie orzeźwia latem.
3. Ostatni produkt to krem z filtrem SPF20, przywieziony dla mnie w prezencie z Wysp Kanaryjskich. Piękny skład, brzoskwiniowy zapach i działanie nawilżające. Czego chcieć więcej? Może po prostu by był dostępny w Polsce. Na to niestety nie mam co liczyć, a szkoda, bo to najlepszy ze wszystkich testowanych przeze mnie. 

W kategorii WŁOSY ulubieniec jest tylko jeden:


Maska do włosów z jajkiem, firmy Rosyjska Kosmetyka, dla mnie ideał. Po każdej porażce wracam do niej z podkulonym ogonem. Niestety jest niemal niedostępna na polskim rynku, mam ostatnie opakowanie:( Boję się o życie moich włosów bez niej, bo nie znalazłam nic równie skutecznie nawilżającego i wygładzającego moje porowate włosy. 

Ostatnia kategoria, czyli KOSMETYKI KOLOROWE. Przyznam, że tutaj miałam największy problem. Chciałbym wymienić pół mojej rosnącej w strasznym tempie kosmetyczki. Wybrałam te, które najczęściej gościły na mojej twarzy i na dodatek mają fenomenalny stosunek ceny do jakości.


1. Paletka cieni marki Sensique, znanej też jako Pierre Rene. Tutaj numer 102. Cienie umożliwiają wykonanie dwóch postawowych, dziennych makijaży- ciepłego i chłodnego. Kosztują niecałe 10zł, znajdziemy je w każdej Naturze, a ilość komplementów na temat robionego nimi makijażu ostatnio mnie przytłoczyła. Mam też inne palety w odcieniach nude, ale ta jest zdecydowanie najczęściej używaną. Nie miałam innych wersji, na pewno spróbuję, do wyboru również zestawy matowe. 

2. Tusz do rzęs 3w1 marki MySecret, znowu będącej dzieckiem firmy Pierre Rene. Kolejny produkt za ledwie 10zł, za to świetnej jakości. Długo się trzyma, wydłuża, pogrubia i świetnie rozczesuje rzęsy. Z wyższej półki cenowej jego odpowiednikiem będzie maskara Avon Infinitize, z tym że tutaj nie mamy problemu beznadziejnego, rozlatujacego się opakowania. 

3. Obdarty z napisów korektor Eveline 8w1 rozświetlająco-kryjący. Nie jest to typowy kosmetyk kryjący, natomiast świenie sprawdza się pod oczami. Nie wysusza, przypudrowany długo się trzyma, a przede wszytskim ma na tyle jasny odcień, że nawet bladzioch, zwany mną, może go z powodzeniem używać. 

Jeżeli również robiłyście takie zestewienie, dajcie znać w komentarzach, z przyjemnością poczytam. Taki post to świetne źródło informacji:)

Pozdrawiam ciepło
Milka


sobota, 6 kwietnia 2013

2:1, czyli dwa cuda i jeden bubel- porównanie masek do włosów, maskowy ulubieniec.

Bardzo lubię takie skondensowane recenzje, można dowiedzieć się czegoś o kilku produktach na raz i wybrać najlepszy da siebie. 

Dzisiaj na tapecie trzy maski do włosów, w tym jedno niemiłe zaskoczenie. 


Na pierwszy ogień coś niemiłego, potem będzie przyjemniej:) 




Nie ukrywam, że jest to dla mnie bardzo przykre zaskoczenie. To bardzo chwalony produkt, wiele włosomaniaczek go poleca. U mnie niestety kompletnie się nie sprawdził.

Po kolei: w zapachu faktycznie czuć gumę do żucia, ale jest to zapach typowo chemiczny, utrzymuje się na włosach bardzo długo, jest dość intesywny. 

Maska jest gęsta, dość wydajna, ale ja mam 750ml (250 oddałam w rozdaniu), więc słabo widzę zużycie. 

Jeśli chodzi o działanie spodziewałam się wygładzenia, blasku. Nie da się ukryć, że wysoko postawiłam poprzeczkę. Wygładzenie obecne, niestety łącznie z obciążeniem. Pierwszego dnia włosy lekko suche, ale gładkie, całkiem nieźle się prezentowały. Drugiego były suchym, sztywnym sianem, na dodatek matowym i przylepionym do głowy. Nadawały się tylko do mycia. 

Niestety, mimo wielu prób i różnych metod, maska okazała się bublem, po jednym użyciu włosy bardzo traciły wizualnie, po kilku-również kondycyjnie. 

Zdecydowanie nie wrócę, natomiast nie odradzam, dla wielu to ulubieniec. Mam jeszcze ponad 500ml, na razie oddałam na użytek siostrze, to baardzo dużo, jeśli coś nam nie służy:(

1l kosztuje 27zł, dostepna w sklepach fryzjerskich i przez internet.


Teraz pora na coś przyjemniejszego:


Ta maska to absolutnie wspaniała niespodzianka, sama nie wiem czemu, skoro ma najwyższą w swojej kategorii ocenę na wizażu:)

Pachnie lekko kokosowo, troszkę jak mleczny Kallos, zapach jest nienachalny. 
Jest gęsta, średnio wydajna. 

Moje włosy po jej użyciu są lekkie, nawilżone, sprężyste, długo zachowują świeżość. Nie puszą się nadmiernie, wyglądają zdrowo. 

Zdecydownie polecam i sama będę wracać. 

Cena jest ogromną zaletą 1l/16zł.



To kosmetyk, którego recenzji jeszcze nie widziałam, mój niepodważalny ulubieniec w kategorii maski:


Termoaktywna maska- Rosyjska Kosmetyka


Ponieważ nie ma go nigdzie zamieszczam skład:



300ml maski kosztuje ok. 13 złotych, ja kupuję ją stacjonarnie, ale dostępna jest też przez internet.

Jak widać skład jest imponujący, sporo ekstraktów, żółtko, nawilżacze i zmiękczacze. 

Takie właśnie są moje włosy po niej- miękkie, nawilżone, lśniące i sypkie. Producent zaleca użycie 1-2 minutowe i nawet w tak krótkim czasie działa, choć nie tak spektakularnie. 

Pachnie przyjemnie, ma średnio gęstą konsystencję, przez co jest bardzo wydajna, no i ten wściekle żółty kolor. 

Zostawiłam połowę, bo bałam się, że będę miała w szafie buble, a wiem, że ona poradzi sobie z każdą masakrą:)  Teraz kiedy wiem, że Coco też sobie radzi, będę ją dalej używać z przyjemnością i na pewno kupię znowu. 



Podsumowując: Coco i Termoaktywną bezwzględnie polecam, zakupu Stapiz żałuję, ale i nie odradzam. 

Recenzje krótkie, ale mam nadzieję, że dały Wam pogląd na te produkty. 

Niestety ze względu na maturę, nie mogę pojawiać się tu tak często jak bym chciała, obiecuję pracę na pełnych obrotach po 20-tym maja. 

Trzymajcie kciuki i dajcie znać, czy miałyście do czynienia z tymi produktami:)

:* 
Milka

P.S. Chcecie aktualizację włosową? Nie czuję potrzeby dodawania jej co miesiąc, ale jeśli jesteście zainteresowane nie ma problemu:)

niedziela, 24 lutego 2013

A kiedy się przeziębię sięgam po..

No właśnie... Nie jestem jakoś mega chora, wyrwałam się panującej w domu grypie, ale pokażę Wam pewien maleńki drobiazg, który ułatwia mi życie z katarem:)


Przy okazji pokażę jeszcze mojego słodyczowego ulubieńca. Środek to czysty karmel, coś jak batony Dove. Tę czekoladę również można zakupić w postaci batonika i przyznam, że w takiej wersji smakuje lepiej. Tu czekolada jest przytłaczająca. Mimo to pyycha... 


Drobiazg, o którym mowa to tzw. maść tygrysia. Na zdjęciu widzicie dwie różne wersje. Wydawało mi się, że jest tylko jeden typ, myliłam się, pachną inaczej. 

Za co ją kocham? Pachnie intensywnie mentolem, eukaliptusem, może troszkę kamforą. Dzięki temu genialnie ułatwia oddychanie i usuwanie śluzu, pomaga w walce z bólem głowy spowodowanym katarem. 
Przy okazji nawilża i natłuszcza okolice nosa, dzięki czemu nie wyglądam jak Rudolf, i nie mam ciągłego uczucia pieczenia ani złażącej skóry. Przyjemnie chłodzi, w przeciwieństwie do balsamu końskiego, nadaje się do stosowania latem i zimą:)

Zdecydowanie to moje must have. Używam jej nawet wtedy, kiedy nie mam kataru, dodaje energii i uprzyjemnia zasypianie:)

Kupić ją można w niektórych sklepach zielarskich, ale u mnie najłatwiej jest zdobyć ją w tzw. chinolach, czyli sklepach z tanią chińską odzieżą i innymi głupotkami. 

(Wersja bez tygrysa pachnie przyjemniej, ta z tygrysem jest jakaś cieplejsza, nie testowałam jej, ale a nuż będzie rozgrzewać?)

Edit: Faktycznie tygrysek grzeje i to ostro:)


Pozdrawiam ciepło w ten chłodny wieczór
:*
Milka


niedziela, 3 lutego 2013

Denko styczniowe, ulubieniec:)

Aktualizacja włosowa czeka sobie na fotografa, tymczasem ja popracowałam chwilę z aparatem i pozbierałam materiał na kilka najbliższych postów.
W poprzednim miesiącu cierpiałam z powodu tragicznej ilości resztek i do ostatnich chwil stycznia byłam przkonana, że utknę na luty z resztkami resztek:) Na szczeście większość udało mi się zużyć.
Ogrom resztkowej tragedii ładnie oddaje fakt, że podczas jednego mycia włosów zdenkowałam szampon, odżywkę i maskę:)
Przejdźmy więc do rzeczy:



1. Olejek GP z papryką, jego recenzja niedługo się pojawi, mogę o nim powiedzieć tylko, że w zależności od zastosowania różnie się zachowywał.
2. Olejek Isana, bardzo go polubiłam, pewnie do niego wrócę, gdy tylko przetestuję rosyjskie nowości.
3. Mrs. Potters odżywka dodająca objętości, wspominałam już o niej, objętośc jest, w tej kwestii działa, nadaje się do mycia włosów, jednak nie jestem zadowolona z nawilżenia, wolę inne wersje.
4. Odżywka Artiste, bubel, zużyłam jako pierwsze O, recenzja tu
4. Facelle, tu akurat Sensitive, bez szaleństwa ani jako szampon, ani zgodnie z przeznaczeniem. Niezły jako żel do twarzy, ale znam lepsze.
5. Peeling do twarzy Joanna, lubię, delikatnie robi swoje i ładnie pachnie:)
6. Maska Isana z jedwabiem, słabsza od swojej siostry z witaminami, pachnie owocmi i lekko różą.
7. Zakończyłam kurację Humavitem i raczej do niej nie wrócę, bez efektów... :(
8. Najlepsza pomadka ever, w 100% z miodu, niestety niezdobywalna, przywiozłam ją z lokalnego sklepiku we Włoszech.
9. Maseczka oczyszczająca Ziaja, z niewiadomych przyczyn pachnie bananami:) Lubię wszystkie Ziajki, ta może wysuszać, wymaga użycia kremu.
10. Masło Synergen, recenzja tu

Ulubieńcem oficjalnie zostaje:



Na czerwono-niet
Na żółto-może
Na zielono-tak

W sumie denko całkiem niezłe, sporo dużych produktów, ale sporo też bubli. Cieszę się, bo to znaczy, że pora na nowe:)
Jutro ruszam po odbiór zakupów, pochwalę się, a co:)

Jak Wasze denka?

:*
Milka


P.S Przypominam o ROZDANIU!!!

piątek, 28 grudnia 2012

Kosmetyk o tysiącu twarzy-mój hit 2012, ważne pytanie.

Ten post to nie tylko wybór ulubieńca roku, ale też początek cyklu postów "Kosmetyk o tysiącu twarzy". Co pewien czas postaram się wybrać spośród rzeszy kosmetyków taki, który ma najwięcej zastosowań:)

Dziś na tapecie oliwka Hipp, mój ulubieniec. Dlaczego? Zaraz wszystko wyjaśnię.


Opakowanie jest poręczne, ładnie leży w dłoni i dzięki lekkiej chropowatości nie ślizga się. Produkt pachnie bardzo subtelnie, tak dzieciaczkowato:) 




Skład zachęca do używania, gdyż poza olejem słonecznikowym i migdałowym, znajdziemy tutaj tylko wit E w roli konserwantu i zapach. Produkt nie powinien uczulać.

Jest łatwo dostępny i tani.

Do czego go uzywam i jak działa?
1. Do zmywania makijażu oczu. To pozostałość po OCM, które wykluczyłam ze swojej pielęgnacji. Radzi sobie najlepiej ze wszystkich olejków, a do tego nie podrażnia, nie szczypie i przyjemnie natłuszcza skórę wokół oczu. O stokroć lepszy od wszelakich płynów micelarnych, mleczek i innych cudów.
2. Do pielęgnacji włosów, zmiękcza i nawilża, może nie jest to nr1, ale sprawdza się u mnie o niebo lepiej niż Alterra.
3. Opcja dla leniuchów, czyli zamiast balsamowania, kąpiel z dodatkiem oliwki. Skóra genialnie zmiękczona i nawilżona.
4. Po depilacji woskiem, nie tylko pozwala błyskawicznie usunąć resztki wosku, ale też w przeciwieństwie do różnych balsamów nie potęguje zaczerwienienia i nie szczypie. Poza tym patrz wyżej- wygładzenie, zmiękczenie, nawilżenie skóry.
5. Przy problemach z suchą skórą, ładnie nawilża, a nie zapycha.
6. Dobry do mieszanki OCM.
7. Ratuje dłonie i stopy, te odmrożone i przesuszone, doskonały jako kompres.

Znacie inne zastosowanie dla tej oliwki?

Tymczasem ważne dla mnie pytanie. Noszę się z zamiarem kolejnego podcięcia włosów. Zniszczona część to ta, którą farbowałam chemicznie, jest to około 12cm, najbardziej ostatnie 5-7. Żeby pozbyć się wszystkiego musiałabym obciąć połowę długości włosów. Nie chcę tego robić, szczególnie teraz, przed studniówką. Zdrugiej strony, przesąd gosi, że po studniówce nie należy tego robić.

Zniszczenia są coraz niżej, jednak ciągłe podcinanie powoduje, że pod względem długości stoję w miejscu.

Pytanie brzmi: Obciąć solidne 5cm teraz a potem za pół roku, czy kontynuować podcinanie po 2 co miesiąc i olać przesądy?
Będę płakać za każdym centymetrem, bo mam teraz najdłuższe włosy w życiu:(


sobota, 1 grudnia 2012

Ulubieniec miesiąca - listopad

Dziś o produkcie, który sprawił niemal cuda na moich włosach. Oliwka Hipp miała w tym swój udział, moje kłaki kochają migdał, ale to jest właśnie Mistrz Listopada:)



Zapach i konsystencja: Piękny, delikatny, budyniowy, mniej intensywny niż Latte, ale za to utrzymuje się nawet dwa dni po myciu. Maska jest bardzo gęsta, treściwa.

Opakowanie: Prosta, mięciutka tubka, jednak po rozcięciu opakowania, okazało się, że została ilość na jeszcze jedno użycie.

Cena a wydajność: W promocji możemy ją dostać nawet za 5,60, oczywiście w Rossmannie. Niestety, ze względu na gęstą konsystencję, opakowanie 150 ml, starczyło mi na 6 użyć, mogłoby na 8. Czyli w sumie niewiele:(

Działanie: Mega nawilżenie, miękkość i gładkość. Pokochałam ją od pierwszego użycia, a co najważniejsze przy regularnym stosowaniu efekt utrzymuje się. Niestety, na razie nie kupię ponownie, zbyt wiele chcę jeszcze przetestować, ale jeśli nie używałaś- próbuj koniecznie:) Kiedyś do niej wrócę. No chyba, że jak to ostatnio Rossmann ma w zwyczaju- zostanie wycofana:( Poza wydajnością minusów brak:)

Niesamowite jak króciutko dziś napisałam... Czuję niedosyt:)

:*
Milka

czwartek, 1 listopada 2012

Pożegnani w październiku i spowiedź z planu:)

Denko w październiku okazało się zaskakująco spore, chciałabym w listopadzie uzyskać podobny wynik.

A oto pożegnani:

1. Balsam Mrs. Potters jedwab i aloes ( ULUBIENIEC PAŹDZIERNIKA i mój nowy KWC!)
2. Facelle Fresh, w fazie testów, mam jeszcze pół opakowania.
3. Bielenda krem do stóp z prawoślazem, to ten lepszy brat w tej serii.
4. Soraya balsam wyszczuplająco-antycellulitowy, fajna zabawka, ale bez rewelacji.
5.Perspiblock, jego recenzja tu
6. Johnson's Baby 3in1, świetny, ale nie kupię ponownie, bo testowany na zwierzętach.
7.Chusteczki nawilżane Bobini, nic specjalnego, znam lepsze.




8. Micelarny żel BeBeauty, genialny, mam już kolejne opakowanie, będę testować inne, ale ten zajmie w łazience miejsce na długo.
9. Dwufazówka z Bielendy,  dobry produkt, jednak mi niepotrzebny, makijaż zmywam OCM.



Było tak:

Plany październikowe:
1. Codzinnie pić siemię lniane.
2. Październik miesiącem bez silikonowych zabezpieczaczy, czyli ograniczam się do odżywki b/s.
3. Uzupełnię zapasy korzystając z Rossmannowych promocji i przypływu gotówki, bo ostatnie dwa tygodnie września minęły pod znakiem zakazu zakupów:)
4. Walczę z wypadaniem wcierką samoróbką i olejkiem GP
5. Systematycznie podcinam rozdwojone końce, ale staram się zachować przyrost.
6. Wykonam laminowanie, wczoraj dostałam od M. agar, biorę się do roboty:)

Udało mi się wykonać wszystkie punkty, za wyjątkiem 1 i 5. Nie piłam siemienia codziennie, ominęłam kilka dni, a włosy w tym miesiącu są zaledwie pół cm dłuższe niż w poprzednim, czyli  urosły niewiele więcej niż obcięłam. 

Plan na listopad:
1. Denkuję intensywnie.
2. W ramach walki z zakupoholizmem przeprowadzę spowiedź z mojej kolekcji.
3. Mogę kupić tylko tyle ile zuzyję.
4. Walczę o przyrost przy pomocy Joanny rzepy, wciąż olejku GP, oraz masażera.
5. Kolejny raz podetnę końcówki, nie więcej niż 1,5cm. 
6. Będę pisała posty "na zapas", żeby nie robić dużych przerw w działalności bloga.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Popularne posty